Mężczyzna, który dosiadł się do mnie w kinie, mógł mieć około trzydziestki. Fakt samego dosiadania zarejestrowałam najpierw tylko uchem, gdyż oczy skierowane miałam do środka mojej przepastnej torby. Szukałam w niej telefonu komórkowego, żeby go wyłączyć, jak kultura w kinie nakazuje. Torba była nowa, ciemnozielona i miała milion kieszonek, zameczków, zatrzasków, przegródek i cholera wie, czego jeszcze. Ale ponieważ wyczytałam w pewnym, znanym piśmie kobiecym, że duża torba optycznie pomniejsza sylwetkę, nie zastanawiałam się nawet minuty nad jej kupnem. Całe życie się optycznie pomniejszam. Z różnym skutkiem.
- Przepraszam, czy wolne? – zapytał mężczyzna.
Podniosłam głowę i popatrzyłam w sympatyczne niebieskie
oczy.
- Jasne, proszę!
- Mam bilet w ostatnim rzędzie, ale widzę, że obok pani nikt
nie siedzi.
Co za bezczelny typ! Wypominać kobiecie, że samotnie do kina
chodzi!
Mruknęłam coś pod nosem a on tymczasem wygodnie usadowił się
obok. Znalazłam wreszcie telefon, wyłączyłam i kątem oka przyjrzałam się nowemu
sąsiadowi. Nawet przystojny, krótko ostrzyżony szatyn, schludnie ubrany. Obok
nóg postawił czarną teczkę. Wyglądał na jakiegoś menadżera, czy jak tam się
teraz nazywa pracowników wielkich korporacji. Pomyślałam, że pewnie jakiś
singiel z wyboru, skoro też sam do kina chodzi. Ostatnio czytałam, że coraz
więcej ludzi decyduje się na życie w pojedynkę. Jako świeżo upieczona rozwódka
doskonale ich rozumiałam.
Ogólnie sprawiał miłe wrażenie. Na jego niekorzyść
przemawiała jedynie ogromna paczka paluszków, które wyjął z teczki. Nienawidzę
jak ktoś je w kinie. No nic to. Postanowiłam, że jak będzie szeleścił to
zabiorę mu te paluszki i oddam po seansie.
Sala powoli się zapełniała. Od dawna chciałam obejrzeć ten
film i ciągle mi coś wypadało. Dziś postanowiłam, że choćby się waliło i
paliło, pójdę do kina. Obdzwoniłam koleżanki, ale jak zwykle w takich
sytuacjach każda miała już zaplanowany wieczór. Mówi się trudno. Niech żałują.
Pozostawała kwestia biletów, bo była sobota i czułam, że nie tylko ja wpadłam
na pomysł spędzenia wieczoru w kinie. Ale jak ja się uprę, to nie ma zmiłuj.
Przypomniało mi się, jak moja czternastoletnia siostrzenica, mówiła o
możliwości rezerwacji przez Internet. Zajęło mi to, co prawda, czterdzieści
minut, ale opłacało się. Taki ze mnie geniusz komputerowy. No, ale
najważniejsze, że się udało.
- Ten film ma doskonałe recenzje – zagadnął mnie nieznajomy.
- Tak, słyszałam.
Zasadniczo nie miałam ochoty na pogaduszki, ale w końcu
korona mi ze świeżo natapirowanej głowy nie spadnie, jak uprzejmie odpowiem.
- Zna pani inne dzieła tego reżysera? – nie odpuszczał.
No cudownie, jakiś znawca filmowy mi się musiał trafić.
Dziesięć lat nie byłam w kinie a podyskutować mogę jedynie o serialach, które
oglądałam między obieraniem ziemniaków a tarciem marchewki. Takie uroki bycia
przykładną żoną i kurą. Domową naturalnie.
- Niestety nie – odpowiedziałam.
Zaserwowałam mu uśmiech numer siedem, który zazwyczaj
skutecznie odstraszał moich rozmówców. Ten typ był jakiś oporny.
- Nic straconego. Ja chętnie obejrzę jeszcze raz. W miłym
towarzystwie – powiedział.
Czy on mnie rwie? Niemożliwe stało się możliwe. Podrywał
mnie! Trochę co prawda banalnie, ale mniejsza o to. Liczy się fakt. A
konkretnie dobre chęci. Już zapomniałam, jakie to cudowne uczucie. Odruchowo
poprawiłam się na siedzeniu i spojrzałam na niego cieplej.
- Nazywam się Jacek Morawski – przedstawił się i wyciągnął
do mnie rękę.
- Beata Kowalik. A przepraszam… od niedawna znów Beata
Sękulska.
- Bardzo mi miło panią poznać – powiedział uprzejmie.
- Wzajemnie.
Zapanowała niezręczna cisza. Nie wiedziałam czy coś mówić,
czy lepiej się zamknąć. Mój nowy znajomy nie miał takich dylematów.
- Rozumiem, że odzyskała pani wolność?
- Można tak powiedzieć. Rozwiodłam się trzy miesiące temu.
- Czyli mam szczęście. A tamten pan niewątpliwie pecha –
powiedział i mrugnął do mnie okiem.
No nie wytrzymam! Jakiś geniusz na mnie dzisiaj spłynął,
kiedy wymyśliłam te kino. Lepiej nie mogłam trafić. Co prawda, nie przepadam za
takimi gadkami, ale zawsze to przyjemnie posłuchać komplementów. Wyprostowałam
się i uwodzicielko poprawiłam grzywkę opadającą na czoło. To znaczy, tak myślę,
że uwodzicielsko.
- Czy szczęście to się jeszcze okaże – uśmiechnęłam się.
- Liczę na to.
W tym momencie zgasły światła. Oglądając reklamy powoli się
uspokajałam. Czym ja się tak podniecam? To jakiś podrywacz zawodowy. Zawsze się
od takich trzymałam z daleka i raczej tak pozostanie. Pogadaliśmy sobie miło,
teraz obejrzymy film i każde z nas pójdzie w swoją stronę. Dlaczego te cholerne
serducho tak wali? Zresztą, on na pewno zaraz zacznie szeleścić albo siorbać
colę.
- Może paluszka? – usłyszałam jak na zawołanie uprzejmy
szept.
- Nie, dziękuję.
Resztę filmu obejrzeliśmy w milczeniu. Paluszka więcej mi
nie zaproponował, nie szeleścił, nic nie mówił, nie próbował mnie objąć. Nie
to, żebym była rozczarowana. Po prostu skupiłam się na filmie i właściwie o nim
zapomniałam. Zawsze tak mam, że całkowicie się wyłączam. Kiedy zapaliły się
światła, siedziałam nieruchomo. Ludzie naokoło wstawali i pospiesznie
wychodzili. Nigdy nie zrozumiem tego pędu żeby być pierwszym. Nawet w kinie do
wyjścia muszą się ścigać. Ja jeszcze słuchałam muzyczki, gapiłam się na napisy
końcowe i myślałam o filmie. Nie zachwycił mnie, ale oglądało się nieźle. Mój
sąsiad też siedział spokojnie. Plus dla niego. No, ale ile można siedzieć. W
końcu podniosłam swoją szanowną i sięgnęłam po płaszcz przewieszony przez
oparcie. Zerknęłam na Jacka. Patrzył tępo w ekran i nie zareagował na moje
wygibasy.
- I jak się panu podobał film? – zagadnęłam uprzejmie.
Odpowiedziała mi cisza. Nie poruszył się, nie spojrzał nawet
na mnie. Rozumiem, że można się zapatrzeć, przeżywać w duchu widziane przed
chwilą obrazy i tak dalej, ale chyba mógłby odpowiedzieć? Nic tu po mnie. Założyłam
płaszcz, przewiesiłam torebkę przez ramię.
- Miło mi było pana poznać. Do widzenia! – powiedziałam na
odchodne.
Znów nic. Lekko dotknęłam jego ręki, ale nie zareagował.
Niewiele myśląc szarpnęłam go za elegancki, czarny sweterek. Przechylił się w
prawo a głowa opadła mu na piersi! Poczułam jak ogarnia mnie znajome uczucie
paniki. Chyba nawet pisnęłam, bo przechodząca obok nobliwa dama, natychmiast
się nami zainteresowała.
- Coś się stało?
- Właśnie nie wiem. Ten pan się nie rusza.
Nie wiadomo kiedy, wokół nas zaczęli tłoczyć się ludzie.
Nagle już nikomu się nie spieszyło. Drapieżnik zwietrzył ofiarę. To znaczy
gawiedź zwietrzyła sensację.
- Może miał zawał? Oddycha w ogóle? – zapytał ktoś.
- Czy jest na sali lekarz?! – wydarła się kobieta w ogromnym
kapeluszu stojąca po lewej. Przez głowę przemknęła mi absurdalna myśl, że
jakbym miała takie nakrycie głowy, nie musiałabym się czesać. Założy się
kapelusz i po sprawie. Chyba oszalałam! Nie mam o czym myśleć? Potencjalny
absztyfikant mi zaniemógł a ja o głupotach myślę!
- W kinie pani lekarza nie uświadczy. Prędzej na Majorce –
powiedziała inna kobieta, przypominająca pudla. Po bokach jej głowy wisiały
smętnie dwa siwe kucyki. Wyglądało to jak psie uszy.
Zrobiło mi się gorąco. Nie wiem czy z powodu płaszcza,
emocji czy tłumu napierającego na nas. Każdy chciał zobaczyć… no właśnie? Co?
Trupa? Matko święta, jak to brzmi!
- Ma pani lusterko? – zapytałam.
- Oczywiście – odpowiedział z urazą Pudel. – A co?
Potargałam się?
- Niech pani da, sprawdzimy czy oddycha – zarządziłam.
Wyjęła z mikroskopijnej torebki, jeszcze bardziej
miniaturowe lustereczko. Przyłożyłam je na chwilę do nosa Jacka. Nic. Zero. Nie
oddycha. Znaczy się nie żyje.
Klapnęłam ciężko na fotel. Dlaczego zawsze mi się zdarzają
takie rzeczy? Jak już ktoś wykazał odrobinę zainteresowania moją skromną osobą,
to w godzinę później leży martwy na wytartym, brązowym krzesełku. Kara boska
czy jak?!
Ludzi wokół nas przybywało. Słyszałam, że ktoś dzwoni na
pogotowie, ktoś inny wzywał ochronę. Niektórzy szeptali między sobą a jakiś mężczyzna
zaczął się głośno modlić. Młodzież komentowała zdarzenie, dopijając resztki
coli z kubeczków i zagryzając popcornem. Normalnie cyrk! A obok mnie siedział
najprawdziwszy trup. Mogłam właściwie wstać i wyjść, jednak z grzeczności tego
nie uczyniłam. W końcu to ja ostatnia z nim rozmawiałam, na pewno policja
zechce mnie przesłuchać. Nie będę im utrudniać, musieliby mnie szukać nie
wiadomo gdzie. Niech już mnie mają pod ręką.
- Co za nieszczęście! – lamentowała kobieta w kapeluszu.
- Taki młody mężczyzna – dodał ktoś inny. – Na pewno to z
przepracowania. Serce nie wytrzymało…
Ja też nie wytrzymałam. Rozpłakałam się. Nawet jak na mnie,
nieboszczyk to stanowczo za dużo wrażeń. Już w czasie szlochania pomyślałam o
wytuszowanych rano rzęsach i o tym, że prawdopodobnie wyglądam teraz jak miś
panda z tymi czarnymi obwódkami wokół oczu. Wyjęłam z torebki chusteczkę i
zakryłam nią twarz. Nie pokażę się tak ludziom, o nie. Po moim trupie!
Jakkolwiek by to nie zabrzmiało w obecnej sytuacji…
Policja przyjechała w ciągu piętnastu minut. Zaraz po niej
pogotowie. Młody lekarz beznamiętnie stwierdził zgon, zapisał jakieś druczki,
wręczył oficerowi i odszedł w siną dal. Konkretnie z powrotem na dyżur. Dwóch
policjantów zaczęło wypytywać stojących naokoło ludzi, co się właściwie stało.
Na mnie nikt nie zwracał uwagi. Możliwe, że z powodu wątpliwej urody ozdoby,
którą nadal dzielnie trzymałam na twarzy.
- Znała pani denata? – usłyszałam nagle.
Spod chusteczki wyjrzało najpierw jedno moje oko. Obejrzałam
sobie przystojnego oficera, który przyglądał mi się z ciekawością.
Postanowiłam, że nie pokażę rozmazanej gęby. Chyba, że mnie zaaresztuje.
- Nie – wymamrotałam. – To znaczy tak. Trochę.
- Trochę? Ma pani dowód osobisty?
- Mam. Prawo jazdy też mam. Od jedenastu lat – przyznałam
się, nie wiem po co. - I żadnych punktów
karnych!
Popatrzył na mnie dziwnie.
- Co to znaczy, że znaliście się państwo „trochę”?
- No, usiadł obok mnie, chwilę pogadaliśmy. Po seansie
wstałam i chciałam się pożegnać. Ale Jacek nie reagował.
- Jacek?
- No tak mówił. Nie wiem czy prawdę. Faceci kłamią z zasady.
- Czy mogłaby pani przestać się zasłaniać? Coś się pani
stało? – zapytał.
- Ząb mnie boli i spuchłam – wymyśliłam szybko.
- Poproszę jednak ten dowód osobisty.
No i zaczęło się. Oczywiście nie mogłam znaleźć.
Postanowiłam, że natychmiast po powrocie do domu, wywalę tę cholerną, wielką
torebkę do śmieci. Ale póki co, szamotałam się z zamkiem. Do dyspozycji miałam
jedną rękę, bo druga naturalnie przytrzymywała chusteczkę. Po chwili wysypałam
całą zawartość na siedzenie. Policjant przyglądał się życzliwie. W duchu
dziękowałam mu, że powstrzymał się od komentarzy. Podałam dowód i westchnęłam z
ulgą. Cała już byłam spocona, od tej szamotaniny. W dodatku nadal w płaszczu. A
chusteczka skutecznie utrudniała oddychanie. Marzyłam już tylko o tym, żeby jak
najszybciej wyjść na powietrze.
- Pani Beata Kowalik – odczytał uważnie z kawałka plastiku.
- Tak jest! – wrzasnęłam. Pewnie, gdyby nie chusteczka, zasalutowałabym
uroczyście.
- Proszę pani, nie będę ukrywał, że pani zeznania są dla nas
istotne. Czy ten mężczyzna coś mówił? Przedstawił się?
- Tak. Nazywa się Jacek…– pogrzebałam w pamięci. –Jacek
Morawski. Nic więcej o nim nie wiem. Nie zdążyliśmy się lepiej poznać…
Nie wiem czy w moim głosie był taki smutek, że drgnęło serce
poważnego oficera, czy może mi się tylko wydawało, ale spojrzał na mnie z
wyraźnym współczuciem. Doceniam ludzkie odruchy, więc z trudem powstrzymałam
się przed rzuceniem na szyję, tej życzliwej duszy.
- Rozumiem – powiedział oficer. – Gdyby jednak coś się pani
przypomniało, poproszę o kontakt. Tu są wszystkie moje dane.
Podał mi jakiś świstek papieru. Zerknęłam ciekawie.
Arkadiusz Nowak, starszy aspirant. Też ładnie.
- A co… z nim? – zapytałam.
- Będzie wiadomo po sekcji zwłok. W takich przypadkach to
rutynowe postępowanie.
- Obstawiam serce – zamyśliłam się. – Albo może się tymi
paluszkami zakrztusił?
- Zakładał się nie będę. Będzie wiadomo dopiero po sekcji -
powtórzył.
- Rozumiem. A ja? Mogę już iść? Nie jestem aresztowana?
- Oczywiście, że nie. Na jakiej podstawie?
- Ja tam się na podstawach nie znam. Wiem jedno…
- Tak?
- Okropnie chce mi się palić – wyznałam ze wstydem.
***
Najpierw jednak zajrzałam do damskiej toalety, żeby zmyć z
twarzy te czarne smugi, świadczące o moim nieszczęściu. Jak zobaczyłam odbicie
w łazienkowym lustrze to aż przysiadłam. Miś panda oraz pobita przez klienta
prostytutka razem wzięci- wyglądaliby lepiej niż ja. Gdy szorowałam twarz
pachnącym mydełkiem, kątem oka zobaczyłam z boku jakiś ruch. Odwróciłam się nie
bacząc na pianę na pysku. Pianę z mydła oczywiście. Od razu pożałowałam tego
odwrócenia gdyż przede mną stał duch! Rozdziawiłam buzię aż mi gorzka bańka
skapnęła na język. Przełknęłam szybko, skrzywiłam się i wyjąkałam:
- Ja… Jacek?
- Nie ty Jacek, tylko ja Jacek – odpowiedział z uśmiechem mężczyzna
stojący przede mną. – Ty zdaje się Beata?
- No…
Chciałam przetrzeć oczy, ale cud boski sprawił, że najpierw
spojrzałam na namydlone ręce i się powstrzymałam w ostatnim momencie.
- Do twarzy ci z tą pianą – roześmiał się już na głos.
- Natychmiast przestań… mnie zamydlać! – wrzasnęłam.-
Przecież ty nie żyjesz! Widziałam twoje zwłoki!
- Dokończ mycie i idziemy. Jestem ci winny kawę.
- I wyjaśnienia! – dodałam ze złością i odwróciłam się w
stronę umywalki.- A w ogóle to jest damska toaleta, chciałam zauważyć!
- Ach tak…- Jacek rozejrzał się ciekawie – A to przepraszam.
Poczekam na zewnątrz, pośpiesz się!
Gdy już zaczęłam przypominać kobietę a nie leśnego stwora,
gdy poprawiłam zmierzwiony włos oraz przypudrowałam zaczerwienioną od tarcia
buzię – poczułam się zdecydowanie lepiej. No, niech ja dorwę tego Jacka, już on
mnie popamięta! Jaja sobie z porządnej kobiety robi! Nieboszczyk od siedmiu
boleści!
Z impetem otworzyłam drzwi. Usłyszałam tylko ciche „ożesz ku…”
wychyliłam się i zobaczyłam Jacka spływającego po ścianie.
- O matko święta, przepraszam! – rzuciłam się na pomoc.
Leżał rozciągnięty malowniczo na zimnej posadzce koloru
brzoskwiniowego. Oczy miał zamknięte a z nosa powoli sączyła się krew.
Szarpnęłam raz i drugi za sweterek, chlasnęłam go po twarzy i nic.
- O nie! Nie ma mowy! – wrzasnęłam. – Nie zrobisz mi tego
drugi raz. Wstawaj natychmiast, draniu!
Odpowiedziała mi cisza.
- Zmuszasz mnie do podjęcia bardziej radykalnych metod –
wysyczałam.- Jak będzie trzeba zacznę cię łaskotać!
Nic. Zero reakcji. Albo nie ma łaskotek albo… o matko!
Zabiłam człowieka!
- Jacek… Jacuś no! Nie wygłupiaj się! – zaklinałam,
wpatrując się w nieruchome oblicze. Chwyciłam go za rękaw, odsunęłam mankiet i
poszukałam pulsu. Nie ma. Westchnęłam i wygrzebałam z torebki wizytówkę od
starszego aspiranta. Po chwili uzyskałam połączenie i usłyszałam ciepły głos.
- Arkadiusz Nowak. Słucham.
- Zabiłam człowieka – wyszlochałam w słuchawkę.
- Kto mówi?
- Ja. Buu!
- Jakby pani mogła przez chwilkę nie buczeć i powiedzieć
swoje nazwisko, to byłbym niezmiernie wdzięczny.
- Be..Beata Kowalik – wyjąkałam i znów zalałam się łzami.
- Kowalik? To z panią rozmawiałem dzisiaj w sprawie niewyjaśnionej
śmierci w kinie? – zaczynał kojarzyć. Tak czułam, że to bystrzacha.
- Ze mną. Trupy do mnie lgną tabunami, jak pan widzi. Buu!
- A kogo pani zabiła? I gdzie pani jest?
- Nadal w kinie. W kibelku a konkretnie przed. I zabiłam
tego samego co wcześniej. Znaczy wcześniej to nie ja zabiłam. Ale teraz tak –
zaczęłam się plątać.- Niech mi pan pomoże! Buu!
- Tego samego? Znaczy tego, co to go odwieźliśmy do kostnicy
pół godziny temu?
- Właśnie jego!
- A jak go pani zabiła?
- Drzwiami go sieknęłam. Ale przysięgam, nie chciałam!
- Głupie żarty, moja pani – powiedział ze złością.- Do
widzenia!
No i masz ci los. Odłożył słuchawkę. I co ja mam zrobić?
Spojrzałam na zwłoki z niechęcią.
- Zadowolony jesteś? – zapytałam. – Wyszłam na idiotkę przez
ciebie!
Rozejrzałam się, ale nikogo nie zobaczyłam. Pewnie już
trwały kolejne seanse i ludzie siedzieli sobie wygodnie w fotelach, obżerając się
popcornem. Nie namyślając się dłużej złapałam Jacka za nogi i wciągnęłam do
łazienki. Ciężki co prawda był jak słoń, ale działałam w furii, więc siły miałam
pod dostatkiem. Byłam wściekła! No taki numer mi wywinąć?! Szczyt wszystkiego!
Dotargałam go pod umywalki, ułożyłam wygodnie, opłukałam
ręce i wyszłam z łazienki. Niech się policja martwi gdzie szukać zabójcy. Czyli
mnie. Ja, uczciwa obywatelka, chciałam się oddać w ich ręce dobrowolnie. Nie
pasowało? Olewają mnie? To mam ich w… tym, no… nosie!
Kiedy już
stałam przed budynkiem i próbowałam się uspokoić, bezczelny wiatr podwiewał mi
sukienkę. W jednym ręku trzymałam tę cholerną torebkę, w drugim papierosa i
marzyłam żeby mieć trzecią rękę do poprawiania fruwającego materiału. Chwilowo
nie miałam, więc szamotałam się z tym wszystkim, klnąc na czym świat stoi.
Stanowczo za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
Jak już udało mi się wygładzić powiewające części garderoby,
podniosłam głowę. Wzrok mój padł na ruszający właśnie żółty samochód. Na markach
się nie znam, ale był żółty na sto procent. Nawet pomyślałam, że ładnie się
komponuje na tle szaroburej rzeczywistości. Przyjrzałam się kierowcy i oniemiałam.
Za kierownicą siedział Jacek we własnej osobie. Upuściłam torebkę i wgapiałam się
z niedowierzaniem. On też mnie zauważył i pomachał wesoło ręką. Po czym ruszył
w stronę Grochowskiej.
- Jacek! – wydarłam się. – Stój!
Nie bacząc na wysokie obcasy ani na pozostawioną na chodniku
torebkę, rozpoczęłam pościg. Przeskakując i podskakując jak antylopa, z
rozwianym włosem i szaleństwem wypisanym na twarzy, gnałam przez parking
wrzeszcząc i płacząc na zmianę.
- Jacek! Zatrzymaj się!
- Nie ma mowy! – krzyknął przez uchylone okno. – Zostało mi
już tylko jedno życie! Wolę nie ryzykować!
Zatrzymałam się w pół kroku i stanęłam ciężko dysząc.
- A pal cię licho! – powiedziałam i powoli zawróciłam w
stronę budynku.
Kiedy usłyszałam potworny huk i łoskot uderzającego o siebie
metalu, nawet się nie obejrzałam. Dzwonić też nie zamierzałam do nikogo.
Zresztą, kto mi uwierzy?
zdjęcie z sieci
Świetne;-)))))
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie, Akularku ;))
OdpowiedzUsuńsłuchaj...to po prostu niesmamowite...pomysł,akcja,zaciekawienie - co będzie dalej...czytało sie wysmienicie...Chmielewska nr 2..albo-Pozytywka nr 1...wiesz co? jestes nie z tej ziemi-;)...anka
OdpowiedzUsuńAnkowianko moja ;) jestem jak najbardziej z tej ziemi ;))) tym niemniej, bardzo mi miło, że Ci się podobało ;)
OdpowiedzUsuńA co do Chmielewskiej, to nawet nie śmiałabym się z Nią porównywać ;))
Dziękuję!
Buziaki ;*
LOL :-). Fajne.
OdpowiedzUsuńPS - przyznaj się, trochę załujesz, że nie wziełaś tego paluszka, jak Cie czestowałem? Nastepnym razem wezmę popcorn :-)
ED ;) Nie żałuję, albowiem w kinie nie powinno się: chrupać, szeleścić, siorbać, bekać etc. ;)
OdpowiedzUsuńA popcorn lubię, owszem, ale domowy, taki jeszcze ciepły, dobrze posolony ;) Mniam ;)
Spokojnej nocki!
Super! :)
OdpowiedzUsuńPół prawda, pół zmyślanka, ale przede wszystkim czyta się doskonale.
Ostatnio nic mnie nie natycha :/ Po pracy padam jak kawka, i mogłabym tak do rana :)))
Betweenko rozumiem doskonale ;) Aczkolwiek ja mam ten komfort, że "zmyślam" najczęściej w pracy hehe więc po powrocie do domu mogę sobie swobodnie padać jak kawka ;))
OdpowiedzUsuńBuziaczki!
A ja mam pytanie- dlaczego ta opowiadanie się kończy???? Tak wciągająca (z resztą jak wszystkie Twoje posty), że nie chce się przerywać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Alex ;) Wszystko się kiedyś kończy ;) Jeśli kiedyś napiszę książkę - dam Ci znać hehe ;))
OdpowiedzUsuńA tak poważnie - dziękuję za miłe słowa.
buziaczki ;**
To nie jakieś tam puste komplementy, tylko szczera, najprawdziwsza prawda, o! A za to się nie dziękuje :))
OdpowiedzUsuńŚwietne! fajnie się czyta :))
OdpowiedzUsuńprzyznam, że do końca seansu myślałam, że się zdarzyło naprawdę ;) później pomyślałam, że nie można mieć takiego pecha ;)
Alex ;)
OdpowiedzUsuńW takim razie nie dziękuję, tylko zapraszam ponownie ;*
Euforko ;)
U mnie podobno nigdy nie wiadomo, co wydarzyło się naprawdę, a co "zmyśliłam". I dobrze!;) Pozdrawiam cieplutko :)
Bardzo mi się podobało! Przeczytałam od razu jednym tchem, tylko miałam problem z komentowaniem :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Zaglądam tu co chwilka... kiedy następne opowiadanie...???
OdpowiedzUsuńIwuś - dzięki, buziaczki!
OdpowiedzUsuńCzargor - przepraszam, że piszę dość nieregularnie ;) (rany, jakie to super uczucie tłumaczyć się z "niepisania" hehe ) Postaram się coś naskrobać, dziś albo jutro ;) Niestety nie mam gotowych tekstów, wszystko wrzucam na bieżąco ;)
Serdeczności!
K.