niedziela, 22 sierpnia 2010

Smaki


Dostałam dzisiaj e'maila. To miło, że ktoś o mnie pamięta, że się martwi, że o mnie myśli. Nawet bardzo miło. Wiadomość zawierała też pewną teorię. Podobno nie ma nic gorszego niż cisza na blogu. No, możliwe. Tylko co mam napisać, jeśli w głowie pusto? A jeśli nawet coś napiszę, wydaje mi się to płaskie, nudne, bezsensowne, bez wyrazu?

Rozmawiałam ostatnio ze znajomym na temat pasji. Lubimy robić to samo, ale tak się składa, że to co dla mnie jest zabawą, dla niego jest wszystkim. Ja zmyślam, on tworzy. Zazdroszczę trochę, ale tak naprawdę, ani ja nie zrozumiem nigdy jego, ani on mnie.
Mam swoją teorię. Według mnie, nawet zwykłe smażenie placków, może przynosić radość, spełnienie i zadowolenie.
Jeśli się w to włoży serce.


Kurczak w pięciu smakach

Smak pierwszy

- Hej, Pyza! Idziesz z nami dziś do Harendy?
 Jolka jedną ręką trzymała papierosa, a drugą malowała grubą kreskę na powiece. Pewnie gdyby miała trzecią rękę, miałaby w czym trzymać lusterko. Ponieważ była zwyczajną nastolatką a nie dziwolągiem, za trzecią ręką służyłam ja. Dzierżąc w dłoni malutkie lustereczko, z niepokojem przyglądałam się jej kosmetycznym sztuczkom. Chyba tylko cud boski sprawił, że nie wydłubała sobie oka. Obie siedziałyśmy na parapecie w szkolnej ubikacji, czekając na dzwonek obwieszczający koniec przerwy.
- Nie mogę – odpowiedziałam. – Muszę młodego odebrać z przedszkola. Stara mnie zabije, jak tego nie zrobię.
- Będzie Dawid – rzuciła od niechcenia i zajęła się drugim okiem.
- A o której idziecie?
- Po geografii.
- Zastanowię się.
Wiedziałam, że nie mogę iść. Ostatnio ciągle coś nawalałam, albo w szkole albo w domu. Kolejny wybryk, nie odbiorę brata z przedszkola i będzie szlaban do czterdziestki włącznie. Oczami wyobraźni widziałam już minę mamy.
- Dziecko, zawiodłam się na tobie – powie i spojrzy na mnie ze smutkiem.
A ja znów pomyślę, że jestem wyrodną córką, złem chodzącym i sprawiam tylko kłopoty. Będę szukać w sobie wyrzutów sumienia a znajdę tylko radość z zabawy. I to jeszcze bardziej utwierdzi mnie w przekonaniu, że jestem podła. Będę ryczeć w poduszkę, a mama pomyśli, że oto słonym strumieniem płynie żal za grzechy. Kiedyś mogłam jej powiedzieć wszystko, ostatnio nie mówiłam nic. Bo i po co?
- Chcę dla ciebie jak najlepiej. Chyba wiesz o tym? – znów smutek i rozczarowanie w głosie.
- Mamo, ale ja się staram, naprawdę. Poprawiłam się z chemii.
- I uważasz, że to coś zmienia?
Dobre pytanie.
Jolka zeskoczyła z parapetu i ręką roztrzepała burzę brązowych włosów. Spojrzała na mnie i zapytała:
- To jak będzie? Idziesz z nami?
- Nie wiem, naprawdę nie wiem.
Spojrzała na zegarek i wyciągnęła z paczki kolejnego papierosa.
- Chcesz? – zapytała.
- Przecież wiesz, że nie palę.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz – roześmiała się i przypaliła dwa. – Trzymaj!
Zaciągnęłam się lekko i skrzywiłam. Na języku poczułam gorycz nikotyny. Szybko przełknęłam ślinę i żołądek wrócił na swoje miejsce.
- Dobra, idę z wami.
A niesmak pozostał.


Smak drugi

Chłopcy wydawali mi się nudni. Dziewczyny zresztą też. Jak to było w tej piosence? Dyskusje po świt. Owszem, ale dyskusje o niczym, podlewane od czasu do czasu kieliszkiem wina i przerywane napadami głupawki.  Z drugiej strony człowiek jest zwierzęciem stadnym, nikt nie chce być sam. A przynajmniej nie cały czas.
Poznałam go przez wspólnego znajomego. Niczym szczególnym się nie wyróżniał, zwyczajny, młody chłopak. Przeciętniak z krótką fryzurką. Ani zbyt bystry, ani za głupi.
- Mam na imię Adam – powiedział po prostu i wyciągnął rękę.
- Pyza… znaczy Kasia, ale tak mówią na mnie.
- Urocze – roześmiał się.
- Spadaj.
A jednak się zakochałam. Tak mocno, jak tylko pozwalało na to szesnastoletnie serce. Nie spałam, przekonałam swój przewód pokarmowy, że nie muszę jeść. Słuchałam smutnych piosenek i cierpiałam w zaciszu swojego pokoju. Płakałam i śmiałam się na przemian. Nie odzywałam się do nikogo, szukałam sposobu. I wtedy odkryłam w sobie moc. Jestem kobietą, do cholery. Nie ma takiej siły, która mnie powstrzyma.
I faktycznie. Nikt mnie nie powstrzymał.
- Chcę dla ciebie jak najlepiej, wiesz o tym, prawda? – powiedział i pogłaskał mnie po włosach. A kiedy zasnął, wsłuchałam się w jego spokojny oddech i delikatnie położyłam mu głowę na ramieniu.
- Kocham cię – wyszeptałam w ciemność i pocałowałam słoną skórę.
A jednak niesmak pozostał.


Smak trzeci

Odkąd pamiętam, zawsze kogoś udawałam. Najpierw grzeczną córkę, później sumienną uczennicę. Świetną kumpelkę i wierną dziewczynę. W końcu już sama nie wiedziałam kim jestem. Najtrudniej było zmierzyć się z rolą przykładnej żony. Ale dałam radę. Prałam i prasowałam z uśmiechem na twarzy, gotowałam obiady i sprzątałam. Stałam przy drzwiach jak pies, czekając na odrobinę zainteresowania, na podrapanie za uchem, na jedno dobre słowo. Merdałam ogonem nawet wtedy, kiedy mój pan mnie karał. Widocznie zasłużyłam, myślałam sobie. Widocznie zawiniłam.
- To wszystko dla twojego dobra. Chyba wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej? – pytał, gdy się zmęczył.
Jedno mrugnięcie na tak, dwa na nie. Odpowiedzieć nie mogłam dopóki nie wypłukałam ust z krwi i odłamków zębów. Płukałam więc sumiennie, szorowałam się od środka, jakby od tego miało zależeć moje życie.
Ale niesmak pozostał.


Smak czwarty

- Kupiłem lody, te co lubisz, waniliowe – powiedział, gdy tylko wszedł do domu.
- Dla mnie?
- No a dla kogo – roześmiał się. – Przecież muszę o was dbać. Musicie się oboje dobrze odżywiać.
Silna, męska ręka pogłaskała delikatnie mój zaokrąglony brzuch, okryty sukienką. Pamiętam, ze sukienka była w drobne, czerwone kwiatuszki. Powiedziałam kiedyś nawet, że jej nie lubię, bo te kwiatki wyglądają jak kropelki krwi. Wyśmiał mnie.
- Teraz będzie wszystko inaczej, obiecuję – powiedział stanowczo.
- Tak?
- Tak. Chcę dla ciebie jak najlepiej. Jedz te lody.
Zjadłam. Zwymiotowałam. Dostałam.
A niesmak pozostał.


Smak piąty

Żyję, więc ciągle trwa.
Idę smażyć placki.