czwartek, 23 lutego 2012

Słonica



      Od dwóch dni Was męczę opowieściami z pracy, ale musicie mi wybaczyć, bo ja teraz tylko pracuję i śpię. Innych tematów nie mam, bo nawet nie oglądam telewizji, niczego nie czytam,  sporadycznie rozmawiam z kimś kto nie jest moim współpracownikiem i prawie już zapomniałam jak wygląda moje dziecko. Dobrze, że jego zdjęcie mam w telefonie, to sobie mogę w dowolnej chwili przypomnieć, żeby cudzego ze szkoły nie odebrać. Zresztą o nim też niedługo napiszę. Nie chcę robić przerw w blogowaniu, żeby znów nie zniknąć na dłużej, dlatego uprzejmie donoszę, że chwilowo będzie tutaj totalny bałagan ;-) czyli mydło, powidło i porcelanowe słonie.
A propos słonia…

                                                             ***

      Nasz dział jest umiejscowiony pośrodku firmy. W dodatku ciągle ktoś do nas wchodzi, bo siedzi nas w pokoju pięć sztuk, a każda jest odpowiedzialna za coś innego. A goście, jak to goście, bywają różni. Kwadratowi i podłużni, powiedziałaby moja babcia.
- Dzień dobry! – zakrzyknęła od progu pani Kadrowa.
- Dzień dobry! – odpowiedziałyśmy chórem.
- Przyszłam zapytać, czy…
- Jadziu, jaką masz piękną bluzeczkę – zachwyciła się Marysia, potocznie zwana Mambą z powodu zamiłowania do rozpuszczalnych cukierków pewnej znanej firmy na literkę „H”.
- Dziękuję, dziękuję – pokraśniała z zadowolenia pani Kadrowa i wygładziła nieistniejące zagniecenia na bluzeczce.
- A co to za naszyjnik? – zainteresowała się Celinka i wzrok wszystkich spoczął na bujnym biuście pani Kadrowej, gdzie dyndało jakieś cudo w stylu indyjskim.
- No mąż mi kupił kiedyś, w sumie stare takie… - zapewniła Jadzia.
- Ho,ho – powiedziała z uznaniem Mamba. – To chyba dobry mąż, co?
- Nie narzekam, nie narzekam.
- Jezuuu! A gdzie kupiłaś te buty?! – wydarła się Celinka i wzrok wszystkich spoczął na nóżkach, obutych w brązowe trzewiki. – To chyba firmy X, nie?
- W Galerii, udało mi się kupić okazyjnie – spowiadała się dalej pani Kadrowa. – Ale słuchajcie, ja chciałam zapytać…
- A ile dałaś? – drążyła Celinka.
- Nie pamiętam, chyba dwieście pięćdziesiąt.
- To faktycznie, miałaś szczęście. To chyba przecena o siedemdziesiąt procent, prawda?
- Nie pamiętam, mówię przecież – pani Kadrowa się lekko spłoszyła.
- Ale powiem ci, że ty chyba schudłaś, Jadziu – zamyśliła się Ewa, ta co siedzi przy oknie. Chcąc nie chcąc, oczy wszystkich spoczęły na korpulentnych kształtach.
- E, nie wiem, możliwe… - wyjąkała Pani Kadrowa i odruchowo zaczęła się rękami zasłaniać.
- Na pewno! – dołączyła Celinka. – Przecież od razu widać! Jakby podbródek masz mniejszy, czy coś.
Pięć par oczu spoczęło niezwłocznie na podbródku nieszczęśnicy.
Szyja pani Jadzi natychmiast się wyprostowała, a sama pani Jadzia zaczęła przypominać żyrafę co próbuje sięgnąć listek na samym czubku drzewa.
- No nieważne, ja przyszłam tylko zapytać…
Nie minęło pięć minut i już jej nie było. Ale jeszcze się dobrze drzwi za nią nie zamknęły, kiedy Mamba zaczęła parskać.
- No nie wytrzymam! Słyszałyście jak się chwaliła? – roześmiała się głośno.
- Kiedy? – zdziwiłam się, bo chyba nie słuchałam uważnie.
- No jak kiedy? Przecież mężem się chwaliła, co jej prezenty kupuje! – prychnęła Celinka. – Mój też mi kupuje, myślicie, że nie? Ale czy ja chodzę  i opowiadam o tym po całej firmie?!
- I butami się chwaliła – dodała szybko Ewa. – Że niby takie drogie. A przecież z przeceny, sama mówiła, nie? Pewnie jakieś niedorobione, może z odrzutu, albo już po sezonie kupowała.
- Na bank! – pokiwała głową Mamba – Z odrzutu, na bank!
- A widziałyście jakie sobie korale pierdolnęła – zarechotała Celinka. – Posikam się zaraz ze śmiechu!
- Ale korale, znaczy naszyjnik, to właśnie ten mąż kupił z tego co zrozumiałam – zaczęłam niepewnie.
Popatrzyły na mnie z politowaniem.
- I jeszcze myśli, że schudła – prychała dalej Ewa. – Chyba w uszach!
- Jak była gruba jak beka tak jest – przytaknęła Mamba i dyskretnie odpakowała kolejną mambę,
- Słonica! – dodała mściwie Celinka i wróciła do swoich papierków.
Powiem szczerze, zdębiałam. Otwierałam i zamykałam usta jak ryba, bo naprawdę nie miałam pojęcia co powiedzieć.
Kiedy jakiś czas później poszłam z dokumentacją do innego działu,  zaraz po dzień dobry usłyszałam:
- Kasia, jaką masz śliczną bluzeczkę!
Nie czekałam na ciąg dalszy. Uciekłam.


Źródło zdjęcia przepięknej słonicy - w sieci.

środa, 22 lutego 2012

Jak Pozytyw_ka walczyła z Potworem.




      Potwory dzielą się zasadniczo na te bajkowe i na firmowe.
      Mój firmowy Potwór ma około sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, ogromną paszczę pełną bielusieńkich kłów za które pewnie dentysta sobie ze trzy domy wybudował, oraz pomarańczową od solarki cerę. Charakteryzuje się również nienagannym ubiorem a na włosach ma około 5 kg żelu. Żelu najwyższej jakości oczywiście, więc zakładam, że tylko dlatego jeszcze może tą głową machać. A macha jak szalony! Dodatkowo gestykuluje rękami, nogami, brzuchem i ogólnie jest mocno ruchliwy. Jedynie te włosy tkwią nieruchomo, co daje mocno dziwaczny efekt, jakby głowa nie należała do rozbrykanego tułowia.
     Gdyby kogoś zapytać czym się konkretnie Potwór zajmuje, pewnie nikt nie umiałby odpowiedzieć, ale ma „dyrektor ds. organizacyjnych” przed nazwiskiem, więc pewnie coś robi.
     Gdyby z kolei zapytać kogoś, jakie jest ulubione słowo Potwora, każdy bez wahania odpowie, że…

                                                             **
    Jak zwykle pełna optymizmu, wykręciłam wewnętrzny do pana dyrektora Włoska.
 - No? – odezwało się coś w słuchawce.
 - Dzień dobry, mówi Katarzyna Iksińska z Działu Jakiegośtam. Mam prośbę…
- No?
- Chodzi mi o informację na temat firmy X. Pan podobno zna temat?
- No.
- Bo mi tu koleżanki podpowiadają, że oni ugodę podpisywali. Czy panu jest coś wiadomo w tej sprawie? Są dokumenty jakieś na to?
- No.
- A czy ja mogłabym ewentualnie takie dane od pana dostać? To by mi ułatwiło pracę, bo nie wiem jaki mają harmonogram spłat…
- No.
- Ale to prześle mi pan, czy jak?
Zaczął mnie już irytować tym „no”.
- No – padło jak na zawołanie. – Powiem Karolinie to prześle.
- Dziękuję – powiedziałam nie wiem po co, bo dyrektor już był łaskaw odłożyć słuchawkę.
Po godzinie nadal w skrzynce nic nie było. Z lekkim wahaniem ponownie wykręciłam numer do Potwora.
- No? – odezwał się po trzecim sygnale.
- To jeszcze raz ja, w sprawie tej ugody… - zaczęłam niepewnie.
- Kurwa! – wrzasnął szanowny pan dyrektor Włosek i odłożył słuchawkę.
     Co było robić. Wzięłam papierzyska w rękę i podreptałam na własnych nogach do sąsiedniego działu.
Przywitała mnie dwudziestoletnia latynoska piękność z rzęsami tak długimi, że kładącymi malowniczy cień na upudrowanych policzkach. W lekko rozpiętej bluzeczce, z muśniętymi błyszczykiem ustami, ułożonymi w uwodzicielskie „ciup” siedziała za biureczkiem i rozmawiała przez telefon. Nie wiem z kim i o czym, bo na mój widok, spłoszona, szybko odłożyła słuchawkę.
- Tak? – zapytała.
- Katarzyna Iksińska, dział Jakiśtam – przedstawiłam się grzecznie. - Ja do dyrektora Włoska. Pani jest jego asystentką?
- No – odpowiedziało dziewczę.
Bożesz ty mój, westchnęłam w duchu.
- Czyli pani Karolina? – upewniłam się.
- No! – ucieszyła się wyraźnie.
Przełknęłam różne wyrazy cisnące mi się na usta z powodu „no” i zaczęłam wyłuszczać. Sprawę znaczy.
- Bo ja prosiłam pana dyrektora o pewne materiały, czy pan dyrektor przekazał?
- No. Przekazał – zamyśliło się dziewczę. – Znaczy tak mi się wydaje. A kiedy to było?
- Z godzinę temu.
- A to nie, to nie to… To nie wiem, chyba nie przekazał. Ale to e’mailem było?
- Nie. Za pomocą narządu mowy – sprecyzowałam.
- Czego?!– ogromne czarne oczy zrobiły się jeszcze większe.
- Ustnie! – zawyłam. – Poprosiłam go ustnie! Godzinę temu! Przez telefon! Wewnętrzny! Trzynaście zero zero!
- To nasz – sapnęła zadowolona.
- Co wasz? – zgłupiałam kompletnie.
- No wewnętrzny. Do pana dyrektora trzynaście zero zero, a do mnie trzynaście zero jeden – pochwaliła się.
     Ludzie, trzymajcie mnie, bo wyciągnę zza biurka i do góry nogami wywieszę za oknem, może trochę krwi do mózgu spłynie!
Wdech, wydech…
- Pani Karolinko – zaczęłam spokojnie po chwili. – Czy pani mogłaby odnaleźć ugodę firmy X i ewentualnie mi ją skserować?
- No.
- Świetnie! – ucieszyłam się jak ze znalezienia stówy. Albo dwóch.
- Ale ugody są u pana dyrektora – dodała. – To nie wiem w sumie czy mogę…
Chryste panie, za jakie grzechy?!
- A pan dyrektor u siebie? – zapytałam dysząc i ciskając oczami gromy.
- No – odpowiedziała elokwentnie.
- To ja sama poproszę, dziękuję za pomoc – powiedziałam i delikatnie zapukałam w dyrektorskie drzwi.
- Wejść!
     Weszłam. Pan dyrektor Włosek siedział za biurkiem, wgapiony w monitor i nawet wzroku nie oderwał na moment. Przed sobą miał rozłożone jakieś kanapeczki, jogurt, napój energetyczny w puszce oraz inne artykuły spożywcze, wyraźnie wskazujące, że Pozytyw_ka przyszła nie w porę.
- Smacznego! – powiedziałam grzecznie.
- Nic głodnemu do tego! – odpowiedział pan dyrektor i zaczął tak rechotać z własnego dowcipu, że się kanapeczką zakrztusił. Po chwili odchrząknął i zapytał:
- No? Co tam?
- To ja dzwoniłam jakiś czas temu, moje nazwisko Iksińska, w sprawie tej ugody… - zaczęłam znów. Wyłuszczać znaczy.
- No?
- No. No i nie mam nic do tej pory – poczułam się lekko niepewnie.
- Bo nie wysłałem – powiedział beztrosko i obrał sobie banana.
- Aha…
- No.
- Ale wyśle pan? – zapytałam głupio, bo już kompletnie nie wiedziałam co mówić.
- Kurwa! Ja już to wysyłałem pół roku temu do działu księgowości! – wrzasnął, a jego twarz zaczęła purpurowieć. Ciało z kolei rozpoczęło rytmiczne podrygiwanie, połączone z potrząsaniem.
- Bardzo możliwe, ale ja nie jestem z księgowości. Dlatego proszę o pomoc.
Mimo wszystko zachowywałam spokój.
- A gówno! – ryknął i cisnął skórką od banana. Nie, nie we mnie. Do kosza.
- Proszę? – zdębiałam.
- Ja nie będę wszystkiego za was kurwa, robił!
- Ale… - wyjąkałam.
- Ja nie mam czasu na jakieś kurwa, pierdoły!
- Panie dyrektorze…
- Ugoda – śmoda! A chuj mnie to obchodzi! Tyle pani powiem!
Otrząsnęłam się z pierwszego szoku.
- Ach tak? – zapytałam słodko.
- Tak!
- To ja to poproszę na piśmie.
- Yy?
-  E’mailem oczywiście. Te wszystkie chuje i kurwy też, co se będziemy żałować – wycedziłam. -  A następnym razem przyjdę z telefonem, ma funkcję nagrywania. Aż szkoda, żeby prezes nie wiedział jak pan doskonale organizuje pracę zespołowi…
      Za dwadzieścia minut miałam skan ugody w skrzynce. To było jakiś czas temu, teraz pan Włosek mi odburkuje dzień dobry, ale już jak o coś poproszę to zwykle mam.

     I tak sobie myślę, że klasę się ma, albo nie. Niezależnie od ilości magistrów, doktorów, dyrektorów i innych tytułów przed nazwiskiem.
No! ;-)



źródło zdjęcia w sieci 




wtorek, 21 lutego 2012

Jak Pozytyw_ka na stare lata została biurwą...




                                                           Podanie
      Zwracam się z uprzejmą prośbą o usprawiedliwienie mojej prawie rocznej nieobecności na blogu Zmyślanki.
      Prośbę swą motywuję tym, że zmieniło się u mnie wiele, a przede wszystkim miejsce zatrudnienia, w związku z czym nie mam już tyle czasu na przyjemności co dawniej. Tym niemniej zobowiązuję się do dania znaku życia przynajmniej raz w tygodniu.
      Z góry dziękuję za pozytywne rozpatrzenie mojej prośby.
                                              Łącząc wyrazy szacunku
                                                                        Pozytyw_ka.

      Mówi się, że na zmiany w życiu nigdy nie jest za późno. Szczególnie jak człowieka coś ugniata, denerwuje, stresuje i ogólnie uwiera jak kamyk w bucie.
      Tak było z moją firmą. Oczywiście, że cenię sobie niezależność, wolność i to, że nikt mi nad głową nie stoi i nie mówi co mam robić. Ale kiedy w Wigilię nie ma co jeść, Święty Mikołaj omija twoje dziecko szerokim łukiem, buty ci przeciekają a ostatni rachunek za światło był płacony trzy miesiące temu – czasem trzeba schować swoje ambicje w kieszeń i iść do roboty. Złośliwi powiedzą  „prawdziwej roboty” bo co to za praca jak się u siebie pracuje, nie? ;-) No.
      No to teraz dla odmiany dorabiam kogoś innego. I powiem szczerze, że początki były straszliwe.
      Trafiłam do ogromnej firmy, gdzie nawet człowiek sobie kawy sam nie robi, bo jest od tego specjalna Pani Kawiarka. Podobno chodzi o to, żeby ukrócić bezproduktywne dreptanie na trasie kuchnia-twój dział. Ktoś tak wymyślił i tak jest, nic mi do tego. Podnoszę słuchawkę, wykręcam wewnętrzny, zamawiam kawę i za chwilę stoi przede mną filiżanka parującego napoju. Tak sobie teraz rozmyślam, że muszę zapamiętać, żeby się zawsze Pani Kawiarce ukłonić jak się spotkamy, żeby mi np. do kawy nie napluła. Różnie bywa…
       Pierwszego dnia nie miałam gdzie usiąść. Jak się potem okazało, jedna Ważna Osoba nie wysłała odpowiedniego e’maila do Działu Technicznego, że potrzebne będzie biurko i krzesło. Kolejnego dnia miałam biurko, ale wciąż nie miałam krzesła. Jeden e’mail do Działu Organizacyjnego załatwił sprawę i krzesło się znalazło. Trzeciego dnia przyjechał dla mnie komputer. Moja radość nie miała granic, dopóki się nie okazało, że jest goły jak święty turecki i pracować nadal się na nim nie da. No, kto zgadnie dlaczego?
      Oczywiście. Nikt nie wysłał e’maila do Działu IT, że potrzebne będzie oprogramowanie.
      Mówię Wam, początkowo byłam w totalnym szoku z powodu tego natręctwa e’mailowego. Tą drogą załatwia się tu wszystko. Wszystko musi mieć „podkładkę”, na wszystko potrzebny jest jakiś papierek, na każdym papierku akcept Ważnej Osoby z odpowiedniego działu. Wyobrażacie sobie jaki to koszmar dla kogoś, kto ma tzw. Syndrom Wiecznego Gubienia Ważnych Dokumentów?
      Na koniec chciałabym dodać, że wszystkie te działy są w jednym budynku, na jednym piętrze i w zasadzie przez ścianę. W pierwszym odruchu poszłam na własnych nogach do pokoju obok, bo wydawało mi się, że „ustnie” załatwię wszystko dużo szybciej. O naiwności! Kazano mi wrócić do siebie, napisać e’mail, opisać problem i czekać na odpowiedź.
      Wszystko, łącznie z biustem, mi opadło.
      Ten stan trwa nadal, ale muszę przyznać, że zaczynam się przyzwyczajać.
      Do tego stopnia, że kiedy moja bliska koleżanka zapytała czy w sobotę pojadę z nią na podbój stołecznych Galerii Handlowych, powiedziałam:
- Przyślij mi e’mail, zobaczę co da się zrobić.
O losie mój…

C.D.N 



p.s. Zdjęcie załamanego szczurka z obrazky.pl