czwartek, 8 kwietnia 2010

Zła

 Młoda kobieta skończyła robić makijaż, odsunęła się pół kroku i spojrzała z uznaniem w duże, łazienkowe lustro. Nie ulegało wątpliwości, była piękna. Lśniące, czarne jak smoła włosy przykrywały jej plecy szczelną pelerynką. Wystrzępione z przodu kosmyki okalały doskonałą, anielską buzię z ogromnymi, niebieskimi oczami i pełnymi ustami. Rzęsy pociągnięte czarnym tuszem dodawały spojrzeniu tajemniczości. Mrugnęła oczkiem do swojego odbicia i rozciągnęła usta w najpiękniejszym uśmiechu.
- Dobra, dosyć tego - powiedziała do lustra - jest perfekcyjnie.
Wyszła z łazienki i rozejrzała się po hotelowym pokoju. Na łóżku leżała jej walizka, jeszcze nie rozpakowana. Szybko wyjęła potrzebne ubrania. Czarna, przylegająca do ciała sukienka wydała jej się najlepsza na dzisiejszy wieczór. Trójkątny dekolt nieznacznie odsłaniał pełne piersi. Po namyśle zawiesiła jeszcze na szyi złoty łańcuszek z kamieniem w kształcie serca. Jej talizman. Usiadła na łóżku i założyła czarne pończochy na smukłe nogi. Całości dopełniły czarne buty na wysokim obcasie. Wstała i przespacerowała się po pokoju. Zaczynała czuć już przyjemne napięcie spowodowane oczekiwaniem. Usiadła w fotelu, założyła nogę na nogę.  Czekała.
Po chwili rozległo się ciche pukanie. Otworzyła drzwi.
- Dobry wieczór - powiedział mężczyzna stojący na progu.
- Witaj - odpowiedziała i nieznacznie odsunęła się na bok - wejdź, zapraszam.
- Jesteś gotowa? - zapytał mężczyzna już w środku.
Wręczył jej bukiet kwiatów i wpatrywał się w nią z zachwytem.
Jakie to oklepane, mój Boże, czerwone róże...
- Są prześliczne - przyjęła podarunek i popatrzyła mężczyźnie głęboko w oczy - dziękuję...
- Ty jesteś prześliczna... te kwiaty bledną przy twojej urodzie.
- Jeszcze raz dziękuję, jesteś bardzo miły.
- Jestem po prostu szczery.
- No dobrze już, dobrze - roześmiała się - możemy już iść?
- Jeśli tylko jesteś gotowa, moja piękna...
- Zatem chodźmy! Umieram z głodu!
Mężczyzna z gracją przepuścił ją przytrzymując drzwi. Wtedy zauważyła jaśniejszy ślad na palcu gdzie zazwyczaj nosił obrączkę. Uśmiechnęła się.

                                                                     ***

Stacja o tej porze była pusta. Pasażerowie z uwagi na własne bezpieczeństwo wybierali wcześniejsze pociągi. Jak co wieczór, dworzec Centralny przechodził we władanie bezdomnych, narkomanów i innych życiowych rozbitków. Nieliczni ludzie snujący się w sztucznym świetle jarzeniówek wyglądali jak zjawy. Patrol dworcowej policji znał z widzenia każdego mieszkańca. Czasem pojawiał się ktoś nowy, kolorowy, z błyszczącymi jeszcze oczami. Ale już po miesiącu wtapiał się w tę szarą masę ludzkich dramatów.
Marta była zmęczona. Usiadła ciężko na brudnej ławce. Ostatni mężczyzna okazał się strasznym gadułą, prawił jej oklepane komplementy przez dwie godziny. Wynudziła się nie tylko przy kolacji, ale i później, w hotelu. Był beznadziejny we wszystkim, co robił i mówił. Robił zdecydowanie za mało. A mówił za dużo. Nawet, kiedy umierał nie przestał mówić.
Marta uśmiechnęła się do siebie. Przypomniała sobie jego zdziwioną minę, kiedy zaczęła się przeobrażać. Z satysfakcją patrzyła w przerażone oczy, liczyła każdą kropelkę strachu na jego czole. Ale gdy zaczął szeptać tę swoją głupią modlitwę nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
- Hej laleczko! - zawołał nagle ktoś obok niej.
Odwróciła się. Pijany, zarośnięty mężczyzna machał do niej przyjaźnie ręką, chwiejąc się na nogach. Ubrany w podarte i brudne ciuchy wyglądał jakby od dawna tu mieszkał. Teraz z lubością wpatrywał się w jej długie nogi wyciągnięte wygodnie na dworcowej posadzce.
- Odejdź stąd - powiedziała spokojnie.
- A co ty taka nieuprzejma jesteś? - wybełkotał.
Marta nic nie odpowiedziała.
- Rozumiem, dama! Za wysokie nogi na moje ... kurwa, jak to było, za wysokie progi? Na nogi? Nogi na progi? - zastanowił się mężczyzna drapiąc po czarnej brodzie.
- Za wysokie progi na twoje nogi - podpowiedziała Marta.
- No wiem przecież! - wrzasnął i zachwiał się niebezpiecznie - nie jestem głupi!
- Jesteś. Odejdź człowieku. - powiedziała i odwróciła się do niego plecami.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zobaczył, że kobieta potrząsnęła głową a spomiędzy jej włosów patrzy na niego oko. Tęczówka była jasno niebieska i doskonale widoczna wśród kruczoczarnych loków. Szybko zamrugał i klepnął się na otrzeźwienie ręką po twarzy.
- Co jest... - wymamrotał.
Oko umiejscowione z tyłu głowy patrzyło na niego uważnie, od czasu do czasu spuszczając powiekę z długimi rzęsami. Mężczyzna zaczął się wycofywać.
,, Zabiję tego Ryśka - pomyślał - co on mi kurwa sprzedał za świństwo?!"
Nagle usłyszał ciche chichotanie. Widział jak drgają ramiona kobiety.
- Ty stara, dziwaczna dziwko! - zawołał na odchodne, odwrócił się i pobiegł wzdłuż peronu. Biegł tak szybko, na ile pozwalały mu przydeptane buty. W ostatniej chwili zobaczył, że na stację wjeżdża pociąg. Chciał odskoczyć, ale poczuł, że jakaś niesamowita siła spycha go w stronę torów.
- Nie jestem dziwką. Reszta się zgadza. - usłyszał jeszcze głos w głowie.


Pociąg relacji Warszawa - Wrocław miał tej nocy opóźnienie z powodu tragicznego wypadku z udziałem bezdomnego. Koledzy wypili kilka win żeby mu ziemia lekką była. Po tygodniu nikt o nim nie pamiętał.

                                                                       ***

     Wrocław przywitał Martę słońcem. Gdy wyszła przed budynek dworca, uśmiechnęła się do siebie i poszukała w torebce ciemnych okularów. Wsadziła je na nos i dziarsko pomaszerowała w stronę postoju taksówek. Po chwili siedziała na wygodnym siedzeniu i gawędząc miło z kierowcą, patrzyła na przesuwające się za szybą widoki. Zawsze jak tutaj przyjeżdżała cieszył ją i jednocześnie zadziwiał spokój mieszkańców. Obserwowała jak maszerowali równym, niespiesznym krokiem, uśmiechali się do siebie przyjaźnie, kłaniali. To było jedno z jej ulubionych miast.
Pół godziny później opadła naga na hotelowe łóżko, po czym wyciągnęła się z rozkoszą. Założyła ręce pod głowę i popatrzyła na obraz wiszący naprzeciwko. Była to jakaś tania reprodukcja przedstawiająca przerażonego, nagiego mężczyznę i cztery kobiety. Trzy z nich miały węże we włosach. Marta podniosła się na łokciach i przeczytała podpis. „ Orestes ścigany przez Furie, William Adolphe Bouguereau "
- Z tymi wężami to przesada - prychnęła pogardliwie.
Zeskoczyła z łóżka i poszła się wykąpać. Potem założyła wygodne spodnie i koszulkę, tak odświeżona i w doskonałym nastroju, energicznie zbiegła po hotelowych schodach. Po drodze zaczepiła młodego chłopca z tacą, na której parowała kawa.
- Gdzie macie restaurację? - spytała.
- Do końca schodami i na lewo.  Na pewno pani trafi. - odpowiedział młodzieniec lustrując jej ciało ukryte pod luźnymi ubraniami.
- Dzięki!
- Polecam się - odpowiedział, lubieżnie się oblizując - jakby pani czegoś potrzebowała wystarczy zadzwonić na recepcję. Mam na imię Wojtek.
Marta westchnęła.
- Lepiej dla ciebie, chłopczyku, żebym niczego nie potrzebowała.
Śniadanie było wyśmienite i wprawiło Martę w jeszcze lepszy nastrój. Rozglądała się ciekawie po wnętrzu restauracji i uśmiechała promiennie do wszystkich. Po posiłku, popijając kawę, zobaczyła, że do restauracji weszła dziwna rodzina. Ojciec, potężny, łysawy facet w średnim wieku, prowadził w żelaznym uścisku swej dłoni dziewczynkę. Drogi, szary garnitur opinał jego wydatny brzuch. Tuż za nimi dreptała drobna, elegancka kobieta. Pomimo tak wczesnej pory, już była obwieszona złotymi symbolami bogactwa. W uszach, na szyi i na rekach, pierścionki i bransoletki. Świeciła i brzęczała. Wyglądała jak chodząca reklama sklepu jubilerskiego.
- Możemy usiąść przy oknie? - zapytała dziewczynka.
- Nie! - warknął ojciec - słońce będzie nam świecić prosto w twarze.
- Marlenko nie denerwuj tatusia - upomniała ją mama.
Usadowili się w kącie sali, niedaleko Marty. Mimowolnie nadstawiła uszu.
- Muszę dzisiaj porozumieć się z Malickim w sprawie ugody - zagrzmiał mężczyzna.
- Oczywiście kochanie - zapiszczała jego małżonka.
- Dobrze by było jakbyś poszła tam ze mną. Jego żona cię lubi, to może mieć wpływ na negocjacje - powiedział tonem nawykłym do wydawania rozkazów.
No, dalej kobieto, powiedz teraz ,,Tak jest!"
- Tak, naturalnie kochanie.
- Tylko nie wiem, co z Marleną zrobimy. Ale to już zostawiam tobie. Nie interesuje mnie jak to załatwisz. Czy to jest jasne?
- Tak.
Oboje spojrzeli na córkę. Marta też się wychyliła na krześle i przyjrzała się małej dokładnie. Mniej więcej ośmioletnia dziewczynka, ubrana w różową sukieneczkę w kwiaty, bawiła się serwetką leżącą na stole. Jasne włoski miała spięte w dwa urocze kucyki, przewiązane czerwonymi kokardami. Gdy zapadła cisza, podniosła głowę i popatrzyła nieśmiało na rodziców. Marcie wydawało się, że dziecko ich przeprasza. Przeprasza za to, że jest.

                                                                         ***

     Kiedy wieczorem Marta zeszła na dół, w hotelowym holu było tłoczno. Roześmiane, piękne kobiety wraz ze swoimi towarzyszami czekały na taksówki, które miały je zawieźć do modnych klubów i dyskotek. W powietrzu czuć było duszny zapach słodkich perfum i dymu papierosowego. Co chwilę ktoś wybuchał gromkim śmiechem, panowie jak umieli, tak zabawiali swe wybranki. Najczęściej wybranki na jedną noc.
Marta postanowiła dziś odpuścić polowanie. Była zmęczona i jedyne, o czym marzyła to drink w hotelowym barze a potem ciepła kąpiel i wygodne łóżko. Przed wyjściem z pokoju założyła granatowe dżinsy i białą koszulkę. Ze spiętymi w kucyk włosami przypominała uczennicę liceum. Pomimo zupełnego braku makijażu czy wyzywającego stroju i tak wyglądała pięknie. Gdy szła obok szykownego towarzystwa wiele kobiet zamilkło. Mężczyźni wpatrywali się w nią w niemym zachwycie. Kilku, co odważniejszych, zacmokało z uznaniem a jeden podszedł i wprost zapytał:
- Czy mogę postawić pani drinka?
Marta ze zniecierpliwieniem pstryknęła palcami. Natychmiast stała się dla nich niezauważalna. Panie wróciły do swoich rozmów, panowie znów zaczęli zabawiać swoje towarzyszki. Rozległy się śmiechy a ten bojowy samiec, który zadał pytanie, stał teraz pośrodku holu nie wiedząc, po jaką cholerę tu sterczy. Tak działała Tarcza. Nawet, jeśli ktoś spojrzał na Martę, zobaczył tylko przeciętną, młodą kobietę w dżinsach.
Bez przeszkód dotarła do baru i z westchnieniem ulgi usiadła na jednym z wysokich stołków.
- Co podać? - zapytał barman z zawodowym uśmiechem przyklejonym do ust.
Przyjrzała mu się. Około dwudziestoletni, wysoki, muskularny. Krótko ostrzyżone blond włosy lśniły żelem w ciepłym świetle barowych halogenów. Spojrzała na jego ręce wycierające ściereczką kufel. Silne i męskie ręce. Przez chwilę poczuła ochotę żeby się zabawić przed snem, ale zmęczenie i chęć wyspania - zwyciężyły.
- Martini ze spritem. I dużo lodu i cytryny - poprosiła.
- Robi się - odpowiedział chłopak.
Po chwili stała przed nią wysoka szklanka z drinkiem. Z przyjemnością wypiła pierwszy łyk i rozejrzała się po sali. Kilka osób grało na automatach ustawionych pod ścianą. Z głośników płynęła szybka, dyskotekowa muzyka. W dalszej części pomieszczenia zobaczyła stół do bilarda i kilku skupionych graczy. Na miękkich, czerwonych kanapach siedziały przytulone pary, szepcząc sobie czule do ucha. Nagle ją zobaczyła. Mała dziewczynka, którą widziała dziś rano w restauracji, siedziała przy stoliku. Rysowała coś starannie, obok miała rozłożone kolorowe kredki i flamastry. Na blacie siedział żółty, pluszowy króliczek z brązową kokardką.  Była sama.
- Przepraszam, co tutaj robi ta mała? - zapytała barmana.
- Rodzice poszli na jakąś kolację biznesową i nam ją podrzucili.
- Jak to? Samą?
- Nie sprawia nam kłopotu, grzecznie sobie rysuje - wyjaśnił chłopak - a około dwudziestej Agata, nasza pokojówka, ma ją zaprowadzić do pokoju. Rodzice nieźle płacą, wie pani jak jest...
- Tak, wiem - powiedziała Marta i zeskoczyła ze stołka - poproszę sok pomarańczowy i jakiegoś batonika.
Po chwili stanęła przy stoliku dziewczynki.
- Przepraszam, czy mogę się dosiąść? - spytała.
Dziewczynka podniosła głowę i spojrzała na nią ogromnymi, poważnymi oczami.
Jaka ona śliczna...
- Przykro mi, ale nie wolno mi rozmawiać z nieznajomymi.
- Ale ja ciebie znam. Masz na imię Marlenka, prawda? A ja jestem Marta, podobnie się nazywamy. To jak? Mogę się przysiąść?
Marlenka zastanawiała się przez chwilę.
- Mam czekoladowego batonika, lubisz? - kusiła dalej.
W ostateczności nią pokieruję...
- Lubię, siadaj - zgodziła się wreszcie.
Podzieliły sprawiedliwie batonika na pół i jadły, wzajemnie się sobie przyglądając.
- Mam osiem lat - powiedziała w pewnej chwili dziewczynka - a ty?
- Ponad dwieście - odpowiedziała szczerze Marta.
- Rozumiem.
- Myślałam, że się zdziwisz...?
- Przecież się dziwię.
Marta zerknęła na poważną buźkę, ale nic nie powiedziała.
- Masz dzieci? - spytała w pewnej chwili Marlenka.
- Niestety nie.
- Dlaczego?
Dobre pytanie.
- Bo nie mam męża. Dziecko potrzebuje i mamusi i tatusia.
- Nieprawda - powiedziała Marlena i łyknęła soku.
- Co „nieprawda"? - zdziwiła się Marta.
- Nie dlatego nie masz dzieci.
Kobieta machnęła ręką w powietrzu i sprawdziła aurę dziewczynki. Nie, wszystko w porządku. Normalne dziecko. Przez chwilę myślała, że to ktoś... stamtąd.
- Tak? A dlaczego, twoim zdaniem, nie mam dzieci?
- Bo nie umiesz kochać - odpowiedziała spokojnie.
- Oczywiście, że umiem - prychnęła Marta - każdy umie!
- Ty nie.
- Ej, za kogo ty się masz, smarkulo! - zezłościła się na to bezczelne dziecko - mogłabym cię zabić jednym ruchem ręki!
- Wiem.
- Wiesz...?
- Pewnie. Cała jesteś zła.
Marta wstała gwałtownie.
- Nie jestem zła - wysyczała przez zaciśnięte zęby - jestem sprawiedliwa. A to zupełnie co innego. Za mała jesteś żeby to zrozumieć.
- Ja wszystko rozumiem. Tatuś mi powiedział.
- Co powiedział?
- Że czasem ludzie robią rzeczy, których tak naprawdę nie chcą.
Marta usiadła. Wzięła malutką rączkę w swoją dłoń. Zamknęła oczy i wsłuchała się w dziewczynkę. Przeszyły ją dreszcze. To, co zobaczyła w pamięci tej małej, napawało ją obrzydzeniem. Widziała i czuła to, co ona. Spoconą, dyszącą twarz ojca. Jego grube, lepkie palce wciskające się w najintymniejsze zakamarki jej ciała. Strach i łzy dławiące gardło. Zobaczyła też jak matka wchodzi do pokoju. Stoi w świetle padającym z korytarza i patrzy na swojego męża i córkę. Po czym bez słowa wycofuje się, delikatnie zamykając za sobą drzwi dziecięcego pokoju. Jeszcze przez chwilę słychać jak pobrzękują złote bransoletki, gdy idzie korytarzem. Marta otworzyła oczy i wzdrygnęła się z odrazą.
Pomogę ci...

                                                                     ***

     Marta obudziła się z potwornym bólem głowy. Z ostatniego wieczoru pamiętała niewiele. No, może poza boskim ciałem muskularnego barmana. Musiała jakoś odreagować spotkanie z dziewczynką a ten chłopak był do tego idealny. Wykrzyczała w jego ramionach całą złość do tego plugawego świata. A po wszystkim, po prostu wyszedł z pokoju. To się nazywa profesjonalna hotelowa obsługa. Zresztą miał szczęście, bo gdy po miłosnych uniesieniach temperatura jej ciała zaczęła spadać, poczuła głód innego rodzaju. Kto wie czy chłopak dożyłby poranka.
Z jękiem zwlokła się z łóżka. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do takich beznadziejnie ludzkich rzeczy jak kac. Nie znosiła słabości, zwłaszcza u siebie. Po chwili muszla klozetowa spokojnie przyjęła zawartość jej żołądka a ona sama poczuła się lepiej. Spuściła wodę i opłukała twarz zimną wodą. Spojrzała w lustro.
Przy oczach zauważyła dwie zmarszczki a na czole kolejne dwie. Z niepokojem obejrzała z bliska całą twarz, ale więcej nie znalazła. Zasady były bezlitosne a ona wiedziała, że wczoraj jedną złamała. Pochyliła się nad cierpiącym. I nie miało żadnego znaczenia, że to krzywdzone dziecko. Okazała Współczucie a jest to zakazane, ludzkie uczucie. Spowodowało, że zaczęła się starzeć jak zwykła kobieta. To były pierwsze w jej długim życiu oznaki słabości. Nie miała jednak zamiaru więcej popełniać tego błędu, była profesjonalistką.
Mimo wszystko, już zawsze patrząc w lustro będzie pamiętać tę dziewczynkę.
- I tak jest nieźle - powiedziała do lustra - prawda, ślicznotko?
Odbicie uśmiechnęło się pokazując rząd równych, białych zębów.
Gdy wyszła z łazienki rozległo się pukanie do drzwi. Nie przejmując się tym, że jest w samych majtkach zawołała:
- Proszę!
Do pokoju weszła młoda brunetka w stroju pokojówki. Ostrożnie postawiła na stole tacę z parującą kawą, sokiem pomarańczowym i rogalikami.
- Mateusz pomyślał, że przyda się pani porządne śniadanie - powiedziała z uśmiechem.
Kto to do cholery jest Mateusz? Aaa.. no tak.
- Dziękuję - zdziwiła się miło Marta.
- On bardzo troszczy się o gości, jak my wszyscy zresztą - pokojówka mrugnęła porozumiewawczo.
- To bardzo miło z jego strony, proszę mu podziękować.
- Nie ma go teraz, wieczorem będzie dopiero. A słyszała pani, jakie się wczoraj nieszczęście wydarzyło?
- Nie, co się stało? - zapytała Marta siadając na łóżku i sięgając po filiżankę z kawą.
Dziewczyna nie pytając o pozwolenie przysiadła na krześle. Nachyliła się w stronę Marty i zniżyła głos.
- Małżeństwo spod ,,dwadzieścia jeden" się wczoraj wieczorem spaliło. We własnym samochodzie! I to na naszym parkingu! Ochroniarze próbowali ich wyciągać, ale nie dali rady, drzwi się zablokowały czy coś.
- Okropne - powiedziała Marta delektując się wybornym smakiem gorącej kawy.
- W dodatku cały czas byli świadomi tego, co się dzieje. Próbowali się wydostać, stukali w szybę. Ta kobieta podobno przeraźliwie krzyczała, moja koleżanka, Agata, mi dzisiaj opowiadała. Wyobraża sobie pani, jaka to straszna śmierć?!
- Faktycznie, potworne - skrzywiła się Marta zastanawiając się czy zjeść rogalika. Żołądek zaprotestował, więc tylko łyknęła kawy.
- No..., ale to nie jest najgorsze.
- Nie? A co?
- Niech sobie pani wyobrazi, że oni mieli córeczkę. I ona wczoraj była pod naszą opieką jak rodzice pojechali. I ta mała, jak się dowiedziała, co się stało to wyskoczyła przez okno!
- Co?!
- No, mówię pani, co się tu wczoraj działo! Policja do rana cały personel przesłuchiwała. Ale ta mała była u siebie w łóżku, Agacie wydawało się, że już śpi, więc wróciła do kuchni. A ona widocznie wstała i na korytarzu podsłuchała, co się stało. Bo goście powychodzili z pokoi jak straż przyjechała gasić te auto. Niczyja wina a na pewno nie Agaty - zapewniła solennie dziewczyna.
- Czy... czy coś się stało dziewczynce? - spytała słabym głosem Marta.
- No wie pani... to w końcu szóste piętro...
Obie kobiety zamilkły.
- Proszę powiedzieć w recepcji, że dziś wyjeżdżam, dobrze? Niech mi przygotują rachunek.
Młoda pokojówka podniosła się z krzesła obciągając kusą spódniczkę.
- Dobrze, oczywiście. Mam nadzieję, że jest pani zadowolona z obsługi naszego hotelu i zapraszamy ponownie, zawsze jak będzie pani we Wrocławiu - wyrecytowała formułkę.
- Tak, tak, dziękuję.
Dziewczyna wyszła a Marta opadła na poduszki i zaczęła płakać.


                                        ***


Gdy wyszła przed budynek hotelu zadrżała z zimna. Kapryśna, wrześniowa pogoda zmieniła się zupełnie. Mimo, że było dopiero południe, na dworze było ciemno i mrocznie. Poczuła na twarzy pierwsze krople deszczu. Gdy wyciągała parasolkę jej wzrok padł na jaśniejszą plamę na trawniku. Podeszła bliżej i podniosła żółtego króliczka. Wtuliła w niego twarz, wdychając zapach właścicielki i zupełnie zapominając o parasolce.
- Nie jestem zła - wyszeptała w pluszowe ucho - jestem sprawiedliwa...
Szła powoli chodnikiem, deszcz spływał jej po twarzy i mieszał się ze łzami. Nie myślała o niczym. Bezwiednie wrzuciła kilka monet do kapelusza ulicznego żebraka. Ukłonił się pięknie i podarował jej w podzięce bezzębny uśmiech. Po chwili stanęła przed szybą jakiejś witryny sklepowej i zapatrzyła się w swoje odbicie.
Patrzyła na nią przygarbiona staruszka o pięknych, pustych oczach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz