czwartek, 8 kwietnia 2010

Smarkula

Kiedy poznałam Smarkulę pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to płomienno rude włosy. Kolor tak intensywny, że nie dało się przejść obok niego obojętnie. Mnie zachwycił, ale dla piętnastolatki był powodem utrapienia i ciągłych docinek ze strony kolegów. Miała sympatyczną buzię usianą milionem piegów i lekką nadwagę, która moim zdaniem, tylko dodawała jej uroku. Lubiłam z nią rozmawiać, miałyśmy podobne poczucie humoru oraz wspólną pasję. Książki. Niemalże zamieszkałyśmy w szkolnej bibliotece.
 Kiedyś, gdy siedziałyśmy na ławce przed blokiem,  powiedziała :
- Wiesz, najchętniej to ogoliłabym włosy. Na zero, na zapałkę, na łyso. Albo wiem, przefarbuję się. Może być nawet na niebiesko, aby tylko nie te cholerne rude kłaki. Może wtedy mnie ktoś polubi...
- Nie lubi się za kolor włosów, wariatko - powiedziałam.
- A co ty możesz o tym wiedzieć? - naskoczyła na mnie. - Ty masz koleżanki w nowej szkole, chłopaka, nikt cię palcami nie wytyka, nie wyśmiewa.
- Jestem trzy lata starsza od ciebie, dlatego mam chłopaka. Ty też będziesz mieć, spokojnie.
Popatrzyła na mnie tymi ogromnymi, sarnimi oczami i westchnęła cicho. Zgarbiła się i schowała twarz w dłoniach. W pierwszym odruchu chciałam ją przytulić, pocieszyć, ale znałam Smarkulę. Nie znosiła litości, więc tylko siedziałyśmy obok siebie w ciszy.
- Idziemy na piwo? - zapytała wreszcie i podniosła głowę.
- Ty na piwo? - roześmiałam się. - A co powiesz w domu jak poczują?
- Nie poczują. Najpierw sami musieliby przestać pić. Chodź, ja stawiam!
            Innym razem szłyśmy przez osiedle. Była wczesna wiosna, pamiętam, że słońce już grzało ale obie byłyśmy jeszcze w kurtkach. Za boiskiem, po prawej stronie, stał opuszczony drewniany barak. Zwykle zamknięty na kłódkę, tym razem zapraszał do środka otwartymi drzwiami. Przystanęłyśmy niezdecydowane. Z jednej strony strach, z drugiej ciekawość. Popatrzyłyśmy na siebie niepewnie ale w końcu ostrożnie podeszłyśmy do wejścia i wsadziłyśmy nasze ciekawskie głowy do środka.
- Co jest, kurwa?! Czego tu?- rozległ się przepity, męski głos.
Odskoczyłam i schowałam się za drzwi. Smarkula stała twardo w progu i osłaniając oczy, żeby lepiej widzieć w ciemności, zaglądała dalej do środka.
- Dzień dobry! - powiedziała głośno.
- Pytam się czego?!
- Smarkula, chodźmy stąd - szepnęłam.
- Czekaj, on chyba wymiotuje. Może coś mu jest. Trzeba sprawdzić- odpowiedziała.
- Chyba oszalałaś! - wrzasnęłam. - To jakiś pijaczek, nachlał się to i haftuje! Nie nasza sprawa!
- Jak chcesz to idź, ja zostaję.
Zostałam i ja. Śmierdzący, brudny, stary człowiek, który włamał się do przyszkolnego baraku i my, dwie nastolatki. Smarkula wracała wtedy bez kurtki. Po prostu ją oddała.


Kiedy wracałam dziś do domu, kątem oka zobaczyłam kartkę na drzwiach klatki schodowej. Nawet pomyślałam w pierwszej chwili, że to ogłoszenie z Administracji, bo mieli wodomierze sprawdzać. Ale okazało się, że to klepsydra. Dnia tego i tego, o godzinie... odbędzie się pogrzeb...Czytałam a przed oczami przesuwały mi się obrazy.
My obie w sali kinowej, rozrzucające popcorn i chichoczące bez przerwy.
Smarkula na basenie, z mokrymi włosami i roześmiana.
Machająca grzechotką i wpatrzona z zachwytem w mojego pierworodnego.
W sukni ślubnej, piękna i promienna jak nigdy wcześniej.
Smarkula zmęczona. Pracą, domem, dzieckiem.
Wielokrotnie pobita przez męża ale z uporem maskująca siniaki.
Martwa.
Szkoda, że jej wtedy, na ławce... nie przytuliłam.

7 komentarzy:

  1. Dobra decyzja, wreszcie będę mogła komentować! :)) Przeczytam już jutro, bo na pewno warto. Jutro też zajrzę na kawę, bo dziś już trzeba się wyspać :)
    Pozdrawiam i życzę powodzenia na nowym miejscu!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogłam nie przeczytać...

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że zajrzałaś Iwuś ;) Gorąca kawa na dobry początek dnia, proszę...

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam pod nowym adresem.
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  5. Gosiu ;) Witaj na parapetówce ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. hm...smutne...i prawdziwe..prawdziwe życie...
    ankowianka

    OdpowiedzUsuń
  7. Ankowianko, masz rację, takie historie to niestety codzienność. Czasem się o nich słyszy, ale dopóki nie dotkną kogoś kogo znamy, zwykle przechodzimy obok nich obojętnie. Buziaki ślę i cieszę się, że zajrzałaś ;*

    OdpowiedzUsuń