czwartek, 8 kwietnia 2010

Elektryk



Lubię być sama w domu. Popijam ulubioną, zieloną herbatę siedząc wygodnie w fotelu albo słucham popularnej muzyki, przy której bezwiednie macham nogami. Gdy nie ma domowników nic nie muszę. Ale za to wszystko mogę, na przykład położyć na twarz błotną maseczkę lub zjeść sama całą czekoladę. Kiedy chcę to sprzątam, kiedy chcę to tańczę, mogę się położyć lub zrobić fikołka. Gdy jestem sama, jestem wolna.
To był właśnie jeden z takich dni. Wróciłam wcześniej z pracy. W przedpokoju rzuciłam torbę na podłogę, błyskawicznie zdjęłam buty, kurtkę, czapkę i dziarsko weszłam dalej, do mieszkania. W kuchni zalałam wrzątkiem garść herbacianych liści i dorzuciłam kostkę cukru. Później jeszcze jedną, jak szaleć to szaleć. Dieta, wraz ze znienawidzonym słodzikiem, musi poczekać. Najlepiej do przyszłego roku, przynajmniej będę miała co postanawiać w noc sylwestrową.
W pokoju położyłam się wygodnie na łóżku i wzięłam na kolana laptopa. Przejrzałam pocztę, przeczytałam kilka wiadomości od firm, które uparły się, że muszę zostać ich klientką. Przekonywały mnie, że czas ucieka a im szybciej się zdecyduję na kredyt, samochód, lokatę, szampon przeciwłupieżowy lub czajnik bezprzewodowy z nowoczesnym, zielonym wyświetlaczem, tym większy wykażę rozsądek. Jako, że moje pojęcie rozsądku różni się od tego ogólnie przyjętego, skrupulatnie wykasowałam wszystkie emaile i zadowolona wyłączyłam komputer.
W tym momencie zadzwonił domofon. Leniwie podniosłam się z łóżka i warknęłam do słuchawki:
- Halo!
- Dzień dobry, elektryk - usłyszałam.
- Że co, proszę?
- Elektryk! - wrzasnął facet na dole. Tak głośno, że nie wiem już, czy słyszałam go w słuchawce, czy przez otwarte okno.
- Aha - powiedziałam niepewnie - proszę, niech pan wejdzie.
Nacisnęłam guzik, rozległ się typowy dźwięk otwieranych drzwi wejściowych i tupot nóg na schodach. Stanęłam w progu, zastanawiając się, o co u licha chodzi. Co prawda umawiałam się z elektrykiem ze Spółdzielni, ale dopiero za dwa tygodnie. Jakiś nadgorliwy fachowiec mi się trafił, czy co? Pomijam już fakt, że byłam chwilowo spłukana, więc jak chce pracować charytatywnie to proszę uprzejmie, bo zapłacić nie miałam czym.
W tej chwili dotarł na górę wąsaty przedstawiciel tego niebezpiecznego zawodu. Oparł się o ścianę dysząc i posapując. Mógł mieć około czterdziestki, raczej korpulentny niż szczupły. Mocno przerzedzone, szpakowate włosy zaczesał do tyłu, odsłaniając nawet sympatyczną twarz, z której, śmiały się do mnie niebieskie oczy. Przez ramię przewieszoną miał torbę, z której wystawały jakieś tajemne urządzenia, śrubokręty czy licho wie co jeszcze.
- Dostać się do pani, to jak wejść na szczyt Babiej Góry!
- Skoro już pan o szczycie zaczął - powiedziałam ze śmiechem - to powiem panu, że to szczyt wszystkiego tak nachodzić niewinną kobietę bez uprzedzenia! A jakbym właśnie goliła nogi albo, co gorsza wąsy? Chciałby pan zobaczyć mnie całą w piance do golenia?
- Bardzo! - zapewnił solennie. Oboje się roześmieliśmy i otworzyłam szerzej drzwi, żeby mógł wejść do środka.
- A tak się złożyło, niewiele zleceń miałem to pomyślałem, że zajrzę - powiedział już w przedpokoju - Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem?

- W goleniu nie.  - odpowiedziałam - Ale nie mam pieniędzy, nie byłam przygotowana na pana wizytę.
- Nie szkodzi, zajrzę do pani w przyszłym tygodniu to się rozliczymy, dobrze? Bo dziś akurat mam trochę czasu, to szkoda marnować. Porobię te gniazdka i będzie z głowy, co?
- Pan robi - zgodziłam się łaskawie - Herbaty?
- Chętnie. To ja się biorę do roboty a pani sobie nie przeszkadza.
- Pomóc w czymś? Potrzymać coś? - zapytałam głupio.
- Za mało się znamy - odpowiedział i mrugnął okiem.
Znów się roześmieliśmy. Uwielbiam takie poczucie humoru, lekko świńskie. Wcale mi nie przeszkadzają typowo męskie dowcipy ani żarty z zabarwieniem seksualnym. Śmieję się jak wariatka z najgłupszych nawet kawałów o blondynkach. Mimo, że sama mam włosy w tym właśnie kolorze.
Fachowiec od razu wzbudził moje zaufanie. Poszłam do kuchni zagotować wodę a on rozłożył swoje narzędzia przy gniazdku w pokoju. Gdy wróciłam, wiercił właśnie jakieś dziury w mojej ścianie koloru zgniłej zieleni. Wiertarka warczała dziko, więc tylko głową pokazałam mu tacę z herbatą. Odmachnął mi uprzejmie i wiercił dalej. Usiadłam w fotelu, zapaliłam papierosa i przyjrzałam mu się uważnie. Ubrany był w granatowe dżinsy i czarną bluzę z kapturem, na której widniały jakieś trupie czaszki i chyba nazwą zespołu metalowego. Wyglądał jakoś mało profesjonalnie jak na elektryka. Ze zdziwieniem odnotowałam fakt, że zdjął buty i teraz klęczał, prezentując mi spód swoich stóp, odzianych w gustowne brązowe skarpetki. Włączył mi się w głowie dzwonek alarmowy. Wpuściłam do domu faceta, nie chciałam legitymacji ani dowodu, właściwie nie wiadomo kto to jest. Może zboczeniec? Gwałciciel? Morderca? Nie wygląda na elektryka, nie chce pieniędzy, nosi bluzę z jakimś szatanem czy tam kimś w tym rodzaju... Ratunku! Chyba znów się w coś wplątałam, mam do tego prawdziwy talent. Można powiedzieć nawet dar. Nie wiem, co prawda, czy od Boga dany czy wręcz przeciwnie, ale mam. Na wszelki wypadek podniosłam się i przyniosłam z kuchni nóż. Schowałam go w rękawie, żeby nie budzić podejrzeń i wróciłam do pokoju. Bałam się trochę, że zaraz sobie sama rękę niechcący utnę, ale jakoś z nożem czułam się bezpieczniej.
Gdy wreszcie wiertarka umilkła a nowe gniazdko zostało solidnie zamocowane, mężczyzna otarł ręką spocone czoło, wyprostował się i uśmiechnął.
- Zrobione! - oznajmił.
- Bardzo dziękuję, niech się pan napije herbaty dopóki ciepła. Potem pan zobaczy te przewody w łazience - powiedziałam.
- Dziękuję, chętnie.
Usiadł w drugim fotelu, naprzeciwko mnie. Zamieszał łyżeczką w szklance a potem sypnął sobie solidną porcję cukru. Moje zaufanie zaczęło znów rosnąć. Naiwnie pomyślałam, że jak się porządnie docukrzy to spadnie mu poziom ewentualnej agresji. Oczywiście gdyby okazał się jednak mordercą. Na wszelki wypadek przyniosłam jeszcze ciasteczka. Popatrzył na mnie z wdzięcznością i zaczął łapczywie jeść.
- Jestem Marek - powiedział między pierniczkiem a wafelkiem - Marek Morawski.
-Miło mi, Katarzyna Świercz.
- Pani Kasiu, jest pani aniołem, pycha te ciastka! - wymamrotał zapchany po czubek nosa. - Niech pan je, na zdrowie - powiedziałam tylko, bo mnie nóż uwierał w łokieć. Mogłam wziąć ten mały, do warzyw. Ale oczywiście musiałam wybrać najdłuższy, ciekawe jak mam się napić herbaty jak nie mogę ręki zgiąć. Boże...
- Ja panią znam - powiedział, gdy na talerzyku zostały okruszki.
- Tak? A ja pana nie kojarzę - zastanowiłam się.
- Wcale mnie to nie dziwi.
- Nie rozumiem? Skąd pan mnie zna?
- Dostałem zlecenie, więc musiałem się czegoś więcej dowiedzieć. Wiem, że sama pani wychowuje dziecko, pracuje pani w sklepie spożywczym, zarobki w granicach średniej krajowej. Męża brak. Rodzina za granicą. Lat trzydzieści dwa - wyrecytował na jednym wdechu.
Słuchałam zdumiona a oczy mi się robiły coraz większe.
- I to wszystko z powodu wymiany gniazdek? To jakieś nowe przepisy czy co? - zapytałam głupio.
- Nie! - roześmiał się - Po prostu lubię wiedzieć to i owo o kliencie.
- Rozumiem - wyjąkałam.
- Nie sądzę.
Popatrzyłam na niego jak na wariata i odruchowo pomacałam nóż w rękawie. Jakby się na mnie teraz rzucił to nie wiem czy zdążę wyciągnąć tę moją, pożal się Boże, broń. Postanowiłam, że w razie czego, kopnę go między nogi. To zawsze działa.
- Nie powinienem o tym mówić - zasępił się nagle - Mogę mieć kłopoty.
- Ja nikomu nic nie powiem! - zapewniłam solennie.
Oglądałam ostatnio taki program, tam gwałciciel darował kobiecie życie bo obiecała milczeć. Co mi szkodzi spróbować. Uśmiechnął się do mnie. Ja też wyszczerzyłam zęby na wszelki wypadek.
- Czy mógłbym jeszcze w czymś pani pomóc? - zapytał.
- No te kable w łazience... - zaczęłam - Ale nie ma ciśnienia. Jak pan się spieszy czy coś...
Czułam, że zaczynam się jąkać i czerwienić. Zupełnie nie mogłam sklasyfikować tego mężczyzny i doprowadzało mnie to do szału. Z jednej strony się go bałam, coś mi w nim nie grało. Intuicyjnie czułam, że może nie być tym, za kogo się podaje. Z drugiej strony zachowywał się przyzwoicie, nie rzucił się na mnie, nie przeklinał. No i buty zdjął. Plus.
- Kable następnym razem. - powiedział spokojnie - A tak ogólnie... wszystko w porządku?
- Ale w jakim sensie pan pyta? - zdziwiłam się.
- O życie pytam, droga pani.
- O życie? No, raczej w porządku. - odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
- Ten nowy wydaje się być sympatyczny.
- Który nowy? - nie zrozumiałam.
- Pani nowy mężczyzna.
- A... tak. Nie mogę narzekać.
- To cieszę się. Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi. Jakby pani potrzebowała pomocy, jakiejkolwiek, to proszę się ładnie uśmiechnąć i pomyśleć o mnie, dobrze? - mrugnął okiem.
- Dobrze, oczywiście.
Szybko wstałam, ciesząc się w duchu, że to już koniec tej dziwnej wizyty. Pan Marek również podniósł się z fotela, pozbierał swoje narzędzia i schował je, starannie zapinając torbę. - Ałć! - syknęłam gdy ostrze wbiło się w moją rękę.
- Coś się stało? - zapytał przyglądając mi się uważnie.
- Nie, nie. Nic zupełnie! - zapewniłam trochę za szybko.
Prześwidrował mnie tymi swoimi niebieskimi oczami i nagle zaczął się śmiać. Nie uśmiechać jak do tej pory. Konkretnie to odchylił się do tyłu i zaśmiewał do rozpuku. Miałam wrażenie, że zwariował zupełnie.
Stałam nieruchomo, trochę z obawy przed kolejnym zranieniem, a trochę żeby go nie denerwować niepotrzebnym ruchem. Całe życie najbardziej bałam się wariatów.
- No nie mogę! - wyjąkał nadal chichocząc. - Pójdę już. Do zobaczenia, pani Kasiu!
- Do widzenia panu - odpowiedziałam nadzwyczaj uprzejmie i odprowadziłam gościa do drzwi.
W przedpokoju odruchowo zerknęłam do lustra i oniemiałam. Mimo, że mężczyzna stał dwadzieścia  centymetrów ode mnie, w odbiciu widać było tylko moją postać. Patrzyłam na swoją bladą i przerażoną twarz i nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Co to ma być, do cholery? Elektryk- widmo?
- Zajrzę do pani w przyszłym tygodniu - powiedział pan Marek.
- Oczywiście... - wyjąkałam.
- Do widzenia!
- Tak, tak..
Z ulgą zamknęłam za nim drzwi i oparłam czoło o chłodną ścianę. Z rękawa wypadł mi nóż ale nie zwróciłam na to uwagi. Potem szybko podeszłam do telefonu i wybrałam numer Spółdzielni Mieszkaniowej. Czekając na połączenie zapaliłam papierosa, przyglądając się swoim drżącym dłoniom.
Sympatyczna pani poinformowała mnie, że nie pracuje u nich nikt o nazwisku Morawski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz