Mężczyznę znaleziono przy trasie
krakowskiej. Leżał w
rowie, pobity do nieprzytomności, zakrwawiony i brudny. Kierowca żółtego
forda,
który zatrzymał się przy drodze w celu załatwienia nagłej potrzeby
fizjologicznej, początkowo myślał, że to sterta szmat. Dopiero
jaskrawoczerwone
plamy, doskonale widoczne na białym śniegu, spowodowały, że wytężył
wzrok, po
czym nie zapinając rozporka zaczął uciekać. Stanął przy swoim
samochodzie i
drżącymi rękoma wybrał na telefonie komórkowym numer policji. Czekając
na
przyjazd funkcjonariuszy zwymiotował poranny posiłek, po czym usiadł w
swoim aucie,
blokując dokładnie drzwi. Po chwili zjawiło się pogotowie, powiadomione
przez
policjantów. Starszy, doświadczony lekarz nie dawał rannemu szans na
przeżycie,
obrażenia były zbyt poważne. Połamane żebra i kończyny, znaczna utrata
krwi,
obrażenia wewnętrzne, wybite zęby a szczególnie, prawdopodobny ciężki
uraz mózgu,
nie pozostawiały złudzeń. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa mężczyzna
powinien być martwy. Na przekór wszystkiemu, życie nadal uporczywie
tliło się w
tym młodym człowieku. W drodze do szpitala otworzył oczy i popatrzył w
sufit karetki.
Uśmiechnął się, po czym ponownie stracił przytomność.
Lato w mieście to koszmar, który
doskonale znają wszyscy jego
mieszkańcy. Upał daje się we znaki, wyciskając pot na czołach i
sprawiając, że
najmniejszy ruch wydaje się być nadludzkim wysiłkiem. Woda mineralna i
inne
napoje chłodzące znikają z półek sklepowych w zastraszającym tempie a
baseny
pełne są chętnych, pragnących słodzić swe rozpalone ciała. Szczęśliwcy,
którzy
mają klimatyzację w samochodach, najchętniej by w nich zamieszkali.
Nikt, kto
nie musi, nie wychodzi z domu. Zasłony w oknach tarasują drogę
promieniom
słońca i dają złudne poczucie przyjemnego chłodu.
Wiktor też postanowił zostać w
mieszkaniu. Tego dnia wstał
dość późno, wziął szybki, orzeźwiający prysznic i zaparzył w małym
czajniczku
pierwszą kawę. Rozkoszując się smakiem i aromatem, parzył palce o
nagrzaną
porcelanę. Zupełnie mu to nie przeszkadzało. Zastanawiał się jak spędzić
resztę
popołudnia. Gdy zadzwonił telefon, tkwił od godziny w kuchni, próbując
po raz
kolejny przygotować jajecznicę. Wbrew powszechnej opinii nie jest to
prosta
potrawa. Należy mieszać nieustannie, żeby nie dopuścić do przypalenia
jajek,
ale też nie można zdjąć patelni z płomienia zbyt szybko, aby nie została
nieapetyczna galaretowata masa. Kiedy następna porcja wylądowała w koszu
na
śmieci, postanowił ukroić sobie po prostu kromkę chleba. Miał dość
eksperymentów na dziś. Przynajmniej kulinarnych. Leniwie podszedł do
brzęczącego aparatu, po drodze dopijając resztkę kawy.
- Wiktor Brzozowski, słucham! –
rzucił do słuchawki.
- Halo! To ty?! – usłyszał głos
swojego przyjaciela Janka.
- A kogo się spodziewałeś u mnie
zastać? Królewnę Śnieżkę?
- No weź się nie wygłupiaj! – Janek
był poważny. – Sprawę
mam…
- Co się stało?
- Najlepiej jakbyś przyjechał od
razu. Ale znów chodzi o
twoją… pomoc – w jego głosie słychać było wahanie.
- Założę jakieś gacie i zaraz będę.
- Dzięki – powiedział Janek i od
razu odłożył słuchawkę.
Wiktor jeszcze chwilę stał
nieruchomo. Przyjaźnili się od
niepamiętnych czasów, mimo, że byli kompletnie różni. Janek wysoki,
przystojny
blondyn. Dusza towarzystwa. Wiktor chuderlawy, spokojny brunet w
okularach. Już
w podstawówce grali razem w piłkę za szkołą. Solidarnie też dzielili
koszty
wybitej szyby na drugim piętrze. Zupełnie przypadkiem były to okna klasy
geograficznej a obaj nie znosili tego przedmiotu. Kilka lat później,
razem
chodzili do warszawskich klubów, gdzie stawiali swoje pierwsze,
nieporadne
kroki na parkiecie i w nowej dla nich dziedzinie, podrywania dziewczyn.
To
Janek trwał przy przyjacielu, bez słowa podając mu kolejne puszki z
piwem, gdy
Marta, ciemnowłosa miłość Wiktora, uciekła do innego miasta z jakimś
przystojniakiem. Potem ich drogi się rozeszły na jakiś czas. Janek
skończył
szkołę oficerską i po kilku latach stażu, zatrudniono go w policji.
Ożenił się
z sympatyczną koleżanką z pracy, która urodziła mu dwoje pulchnych,
jasnowłosych dzieci. Wiktor nigdy się nie ustatkował. Zaczął studia na
Politechnice,
ale szybko je porzucił. Po śmierci rodziców odziedziczył mieszkanie i
niewielkie, ale stałe dochody ze sklepu z akcesoriami komputerowymi. Nie
musiał
martwić się finansami, po prostu żył, pił i pisał książki. Czyli robił
dokładnie to, co lubił najbardziej.
Po wypadku tylko Jankowi zaufał na
tyle, by powiedzieć co
się stało. Nie chciał stać się miejscowym dziwolągiem. Lubił swoje
życie, poza
tym sam do końca nie rozumiał, co się dzieje. Na początku obaj byli
przerażeni,
ale wkrótce okazało się, że Wiktor może pomagać przyjacielowi w pracy.
Janek,
co prawda, sporadycznie z tej pomocy korzystał, ale widocznie dzisiejszy
przypadek był szczególny.
Nie namyślając się dłużej sięgnął po
spodnie.
- Mężczyzna, około siedemdziesiąt
lat. Znaleziony nad ranem,
w okolicach mostu Gdańskiego. Znaków szczególnych brak. Przyczyna
śmierci:
silne uderzenie tępym narzędziem w tył głowy.
Lekarz sądowy stał przy długim stole
w kostnicy miejskiej i
jednostajnym głosem czytał informacje z raportu. Wyglądał jak jakiś
szalony
naukowiec z kreskówki. Gęste, kręcone, ciemne włosy wiły się na jego
głowie,
każdy kosmyk w inną stronę, jakby żyły własnym życiem. Biały kitel
opinał
wydatny brzuch smakosza. Całości dopełniały ogromne okulary w czarnej,
rogowej
oprawie. Nie lubił obcych w swoim zimnym królestwie, ale znał dobrze
Janka i
czasem pozwalał mu przyprowadzać Wiktora. Wiedział, że ten wysoki,
zarośnięty
mężczyzna jest pisarzem i podejrzewał, że pisze kryminały, właśnie na
podstawie
obserwacji z tego miejsca. A żeby całkiem pozbyć się wyrzutów sumienia, z
radością przyjmował co jakiś czas markowy koniak i zapominał o tym
drobnym
nagięciu prawa.
Wiktor stał po prawej stronie stołu i
patrzył spokojnie w
twarz denata. Janek niecierpliwie przestępował z nogi na nogę, jakby nie
mógł
się doczekać, kiedy lekarz przestanie mówić.
- Dobra, dzięki Piotrek – powiedział
w końcu. – Resztę sobie
sami przeczytamy.
- Jak chcesz. To ja idę na obiad,
wrócę za godzinę. Może
być?
- Tak, tyle wystarczy – Janek
wyraźnie odetchnął.
- Smacznego! – krzyknął jeszcze
Wiktor za wychodzącym, ale
odpowiedział mu trzask zamykanych drzwi.
Zostali sami. W niewielkim
pomieszczeniu paliło się kilka
białych, jarzeniowych świateł. Na długim i niskim stole leżał nagi
mężczyzna. Był
nieogolony, miał wysuszone, zwiędłe ciało starca i siwe długie włosy.
Wiktor
odwrócił od niego wzrok i rozejrzał się wokoło. W szklanych gablotach
widoczne
były buteleczki i połyskujące narzędzia. Pod ścianą stało zwykłe,
drewniane
biurko, na którym leżały segregatory oraz małe radio z wysuniętą anteną.
Wiktor
wsłuchał się w ciche dźwięki muzyki dobiegające z głośników, próbując
rozpoznać
utwór.
- Nie prosiłbym cię – zaczął
niepewnie Janek – ale nie mamy
zupełnie punktu zaczepienia. Nie wiemy jak się nazywa ani skąd pochodzi.
Nie
wiemy nic.
- Rozumiem, spokojnie.
- Czasem nienawidzę tej roboty –
westchnął cicho Janek.
- Ja też, stary. Ja też.
Janek odsunął się od stołu i usiadł
na krześle przy biurku.
Nerwowo otarł pot z czoła i patrzył na to, co robi jego przyjaciel.
Wiktor
wziął rękę zmarłego w swoją ciepłą dłoń i zamknął oczy. Zaczął szeptać
jakieś
niezrozumiałe słowa, pocierał palce staruszka, masował. Wreszcie położył
obie
ręce na głowie mężczyzny. Przeczesał palcami jego siwe włosy, pogładził.
Wyglądało
to jak dziwaczna pieszczota. Janek, mimo, że widział to wiele razy,
wzdrygnął
się z obrzydzeniem. Gdy zobaczył, że denat lekko poruszył się na stole,
głośno
wypuścił powietrze z płuc. Nawet nie zauważył, że mimowolnie wstrzymywał
oddech.
- Wezwałem cię, żebyś nam pomógł –
powiedział głośno i
wyraźnie Wiktor, nachylając się nad twarzą leżącego mężczyzny. Zobaczył
dwoje
wyblakłych, niebieskich oczu wpatrujących się w sufit.
- Będziemy ci zadawać pytania –
kontynuował – Postaraj się
skupić. Nazywamy to ostatnim przesłuchaniem. Po wszystkim wrócisz tam,
skąd
przybyłeś, bo wyroków boskich nie można zmieniać. Rozumiesz
co mówię?
Starzec ledwie zauważalnie kiwnął
głową. Janek wstał i
podszedł do stołu.
- Wie pan co się stało? – zapytał
niepewnie.
- Tak – wyszeptały sine usta.
- Niech pan nam wszystko opowie –
poprosił cicho.
Mężczyzna mówił powoli, jakby nie
pamiętał znaczenia
wszystkich słów. Wydawał się być lekko zdezorientowany i oszołomiony.
Janek
wszystko zapisywał w małym, zielonym notatniku. Co jakiś czas przerywał
staruszkowi. a gdy zainteresował go jakiś szczegół, zadawał dodatkowe
pytania.
- Pospiesz się! – ponaglił go
Wiktor, patrząc na zegarek–
Mamy mało czasu.
- Właściwie to już skończyłem –
odetchnął Janek.
- Nie chcę umierać! – zaszlochał
nagle mężczyzna na stole.
- Ty już nie żyjesz, kolego –
powiedział spokojnie Wiktor.
Położył palce na oczach starca. Jego
powieki odruchowo
zacisnęły się mocno, ale już po chwili na pomarszczoną twarz powrócił
spokój.
Znów wyglądał jakby spał.
Wiktor odwrócił się i popatrzył na
bladego jak ściana
kolegę. Janek nerwowo przełykał ślinę i wyglądał jakby miał zaraz
zemdleć.
- Kurwa, nigdy się do tego nie
przyzwyczaję… - wyszeptał.
***
Knajpa, o wdzięcznej nazwie ,, Mrok”
dosłownie pękała w
szwach. Piwo było tu tanie a kelnerki ładne, więc gdy właściciel
powiesił
jeszcze w rogu lokalu duży, plazmowy telewizor, nie mógł narzekać na
brak
gości. Po prawej stronie stały automaty do gier, skupiając przy sobie
młodszą i
głośniejszą część klienteli. Z kuchni dochodziły swojskie zapachy
przypalonych
frytek a z głośników sączyła się miła dla ucha, popularna muzyczka. Dla
każdego
coś dobrego.
Wiktor zręcznie wyminął tłum
kłębiący się przy barze.
Podszedł z dwoma piwami do stolika i postawił przed przyjacielem.
- Dzięki – powiedział Janek, od razu
łapiąc za swój kufel.
- Pij, stary, na zdrowie – westchnął
Wiktor i usiadł
naprzeciwko. – Marnie wyglądasz.
- To świetnie, że ci się podobam ale
mam żonę – odpowiedział
Janek.
- No, cuda się zdarzają.
Obaj się roześmieli.
Wiktor wyjął z kieszeni paczkę papierosów i nie częstując
przyjaciela
zapalił jednego. Zaciągnął się głęboko. Wydmuchując dym, zrobił w
powietrzu
małe kółeczko. Przyglądał mu się przez chwilę po czym spojrzał na
kolegę.
- No i jak? – zapytał – Masz
wszystko co chciałeś?
- Tak. Staruszek bardzo mi pomógł.
No i ty, oczywiście.
- Nie ma sprawy. Wreszcie się to na
coś przydaje.
- Wiktor… - zaczął Janek.
- No?
- Powiedz, czy jakbyś ich nie
…odsyłał, to oni by żyli? Tak
normalnie, jak ludzie?
- Nie wiem, stary. Po prostu nie
wiem.
- A nie myślałeś o tym, żeby kiedyś
spróbować? Żeby kogoś
ożywić i zostawić?
- Szczerze? Wiele razy – Wiktor w
zamyśleniu podrapał czarną
brodę – Ale myślę, że nic dobrego by z tego nie wynikło. Nie można
zmieniać przeznaczenia.
- Nie? A jak to nazwiesz? –
roześmiał się Janek. – Przecież
ożywiasz umarlaków!
- Zamknij się – syknął Wiktor i
nerwowo rozejrzał się po
zadymionej sali. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Łyknął piwa ze swojego
kufla i
westchnął.
- Wyluzuj, stary – powiedział
Janek uspokajająco. -
Przecież wiesz, że jestem w tym razem z tobą. I to po same uszy.
- Tak, wiem.
- Nasze zdrowie!
- Nasze!
Stuknęli się kuflami. Brzęk szkła
utonął w zgiełku lokalu.
- Kocham cię jak brata! – wykrzyknął
radośnie Janek.
- Jesteś stuknięty. Nie masz brata!
- Ale jakbym mógł wybierać, to
byłbyś ty.
- Jednym piwem się uwaliłeś? –
roześmiał się Wiktor.
Po kilku godzinach obaj byli
kompletnie pijani więc barman
wezwał im taksówkę. Kierowca z politowaniem słuchał bełkotu dwóch
mężczyzn,
uparcie rozprawiających na tylnym siedzeniu o tym, co trupy czują
podczas
ożywiania. Brodacz wysiadł na Żoliborzu i chociaż blondyn upierał się,
że go
odprowadzi na górę, nie był w stanie utrzymać się na nogach. Klapnął
więc
ponownie na siedzenie i tylko pomachał przez okno koledze. Taksówkarz
usłyszał
kolejny adres i z piskiem opon ruszył w następny kurs.
***
Chyba każdy dorosły człowiek chociaż
raz w życiu miał kaca.
Uczucie nieprzyjemne ale nieuniknione. Wiktor z kacem był zaprzyjaźniony
od
lat. A od wypadku nawet polubił te poranne kołatanie w głowie. To było
takie
ludzkie, normalne i zwyczajne. Przewidywalne i oczywiste, piję więc mam
kaca.
Żadnych cudów, niedomówień i niespodzianek. Gdy tego ranka udało mu się
wreszcie otworzyć oczy, ból wypełzł z zakamarków czaszki i rozpanoszył
na dobre. Mężczyzna westchnął i potarł
palcami skronie. Przymknął oczy a pod powiekami powoli zaczęły pojawiać
się
obrazy z poprzedniego dnia. Telefon od Janka. Staruszek w kostnicy,
potem picie
w „Mroku”. Nie pamiętał tylko jak dotarł do domu ale w tej chwili nie
miało to
najmniejszego znaczenia. Największym problemem Wiktora w tym momencie
była
niepewność czy ma w domu coś zimnego do picia. Przez chwilę jeszcze
próbował
zignorować narastające pragnienie, ale w końcu się poddał. Zwlókł
ołowiane nogi
z łóżka i poczłapał na bosaka w stronę kuchni. Z szafki wziął czystą
szklankę,
nalał do niej wody z kranu i wypił duszkiem. Potem jeszcze jedną. Przy
trzeciej
złapał oddech i spojrzał w kuchenne okno. Na parapecie siedział
srebrzysty
gołąb i przechylając mały łepek, przyglądał mu się przez szybę uważnie.
- Czego się gapisz? – warknął Wiktor
– To już upić się nie
można? Wiesz jakie problemy mają ludzie? Nie wiesz. Tylko sobie latasz i
srasz,
gówniane te życie. I moje i twoje.
Gdy zadzwonił telefon Wiktor stał
pod prysznicem i zimną
wodą spłukiwał z siebie poprzedni dzień. Początkowo zlekceważył
natarczywy
dzwonek, ale w końcu, klnąc i złorzecząc wybiegł nago z łazienki i
złapał
słuchawkę.
- No? – mruknął.
- Wiktor? Czy jest u ciebie Janek?
Ja rozumiem te wasze integracje,
chlanie do nieprzytomności i tak dalej, ale naprawdę to już przesada…
- Ewa… - próbował przerwać.
- Powiedz mu, że ma przechlapane!
Nawet nie zadzwonił, tak
się po prostu nie robi. Ja tu umieram z niepokoju! Cholernego, jednego
sms’a
mógłby mi wysłać!
- Ewuś, jego nie ma u mnie! – udało
mu się wreszcie przerwać
ten słowotok.
- Jak to nie ma? A gdzie jest? Miał
być. Co to znaczy nie
ma? Co ty gadasz? Mówił, że z tobą się umówił. Zdradza mnie? Mów mi tu
prawdę!
Z kim?!
- Ewka, do cholery! – wrzasnął
Wiktor i poczuł tysiące
igiełek wbijających mu się w głowę.
- Co Ewka, co Ewka?! Gdzie jest mój
mąż?! – kobieta się
rozpłakała.
- Opanuj się – dodał już ciszej. –
Niewiele z wczoraj
pamiętam ale znajdę go, rozumiesz? Może pojechał jeszcze do Jacka. Dam
ci znać,
tylko się uspokój. W porządku?
- Zdradza mnie? – zapytała wprost.
- Jeśli ze mną nie, to na pewno z
nikim innym też nie. Słowo
literata!
- Słowo literata jest gówno warte –
powiedziała i odłożyła
słuchawkę.
- Trudno się z tobą nie zgodzić –
odpowiedział Wiktor i
sięgnął po koszulkę.
Zapowiadał się długi dzień.
***
Znalazł go. Barman w „Mroku”
powiedział z jakiej korporacji
była taksówka, którą wczoraj dla nich wezwał. Zdenerwowana kobieta w
centrali
poinformowała Wiktora o nocnym wypadku z udziałem pasażera. Znajomy
policjant
potwierdził dane. Plik banknotów wciśniętych w spoconą dłoń staruszka z
kostnicy miejskiej załatwił resztę. Po niespełna godzinie Wiktor patrzył
na
swojego najlepszego przyjaciela. Janek leżał na długim, metalowym wózku,
przykryty
szarym płótnem po samą brodę. Oczy miał zamknięte a twarz spokojną.
Wyglądał
jakby sobie właśnie uciął poobiednią drzemkę. Wiktor szarpnął za
materiał i
jego oczom ukazał się makabryczny widok. Mężczyzna był od pasa w dół
dosłownie
zmiażdżony. Zupełnie jakby jakieś dziecko w zabawie rozwałkowało
plastelinę. Wiktor poczuł jak w
kącikach
oczu zbierają mu się pierwsze łzy, skutecznie rozmazujące potworny obraz.
Nachylił
się i pogłaskał przyjaciela po włosach.
- Kocham cię jak brata… – wyszeptał.
– Śpij spokojnie.
Ależ to było wciągające... piękne... i wzruszające...
OdpowiedzUsuńbardzo dziękuję i cieszę się, że Ci się podobało :)Pozdrawiam i zapraszam ;)
OdpowiedzUsuńK.