środa, 14 kwietnia 2010

Ostatnie przesłuchanie




Mężczyznę znaleziono przy trasie krakowskiej. Leżał w rowie, pobity do nieprzytomności, zakrwawiony i brudny. Kierowca żółtego forda, który zatrzymał się przy drodze w celu załatwienia nagłej potrzeby fizjologicznej, początkowo myślał, że to sterta szmat. Dopiero jaskrawoczerwone plamy, doskonale widoczne na białym śniegu, spowodowały, że wytężył wzrok, po czym nie zapinając rozporka zaczął uciekać. Stanął przy swoim samochodzie i drżącymi rękoma wybrał na telefonie komórkowym numer policji. Czekając na przyjazd funkcjonariuszy zwymiotował poranny posiłek, po czym usiadł w swoim aucie, blokując dokładnie drzwi. Po chwili zjawiło się pogotowie, powiadomione przez policjantów. Starszy, doświadczony lekarz nie dawał rannemu szans na przeżycie, obrażenia były zbyt poważne. Połamane żebra i kończyny, znaczna utrata krwi, obrażenia wewnętrzne, wybite zęby a szczególnie, prawdopodobny ciężki uraz mózgu, nie pozostawiały złudzeń. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa mężczyzna powinien być martwy. Na przekór wszystkiemu, życie nadal uporczywie tliło się w tym młodym człowieku. W drodze do szpitala otworzył oczy i popatrzył w sufit karetki. Uśmiechnął się, po czym ponownie stracił przytomność.





Lato w mieście to koszmar, który doskonale znają wszyscy jego mieszkańcy. Upał daje się we znaki, wyciskając pot na czołach i sprawiając, że najmniejszy ruch wydaje się być nadludzkim wysiłkiem. Woda mineralna i inne napoje chłodzące znikają z półek sklepowych w zastraszającym tempie a baseny pełne są chętnych, pragnących słodzić swe rozpalone ciała. Szczęśliwcy, którzy mają klimatyzację w samochodach, najchętniej by w nich zamieszkali. Nikt, kto nie musi, nie wychodzi z domu. Zasłony w oknach tarasują drogę promieniom słońca i dają złudne poczucie przyjemnego chłodu.
Wiktor też postanowił zostać w mieszkaniu. Tego dnia wstał dość późno, wziął szybki, orzeźwiający prysznic i zaparzył w małym czajniczku pierwszą kawę. Rozkoszując się smakiem i aromatem, parzył palce o nagrzaną porcelanę. Zupełnie mu to nie przeszkadzało. Zastanawiał się jak spędzić resztę popołudnia. Gdy zadzwonił telefon, tkwił od godziny w kuchni, próbując po raz kolejny przygotować jajecznicę. Wbrew powszechnej opinii nie jest to prosta potrawa. Należy mieszać nieustannie, żeby nie dopuścić do przypalenia jajek, ale też nie można zdjąć patelni z płomienia zbyt szybko, aby nie została nieapetyczna galaretowata masa. Kiedy następna porcja wylądowała w koszu na śmieci, postanowił ukroić sobie po prostu kromkę chleba. Miał dość eksperymentów na dziś. Przynajmniej kulinarnych. Leniwie podszedł do brzęczącego aparatu, po drodze dopijając resztkę kawy.
- Wiktor Brzozowski, słucham! – rzucił do słuchawki.
- Halo! To ty?! – usłyszał głos swojego przyjaciela Janka.
- A kogo się spodziewałeś u mnie zastać? Królewnę Śnieżkę?
- No weź się nie wygłupiaj! – Janek był poważny. – Sprawę mam…
- Co się stało?
- Najlepiej jakbyś przyjechał od razu. Ale znów chodzi o twoją… pomoc – w jego głosie słychać było wahanie.
- Założę jakieś gacie i zaraz będę.
- Dzięki – powiedział Janek i od razu odłożył słuchawkę.
Wiktor jeszcze chwilę stał nieruchomo. Przyjaźnili się od niepamiętnych czasów, mimo, że byli kompletnie różni. Janek wysoki, przystojny blondyn. Dusza towarzystwa. Wiktor chuderlawy, spokojny brunet w okularach. Już w podstawówce grali razem w piłkę za szkołą. Solidarnie też dzielili koszty wybitej szyby na drugim piętrze. Zupełnie przypadkiem były to okna klasy geograficznej a obaj nie znosili tego przedmiotu. Kilka lat później, razem chodzili do warszawskich klubów, gdzie stawiali swoje pierwsze, nieporadne kroki na parkiecie i w nowej dla nich dziedzinie, podrywania dziewczyn. To Janek trwał przy przyjacielu, bez słowa podając mu kolejne puszki z piwem, gdy Marta, ciemnowłosa miłość Wiktora, uciekła do innego miasta z jakimś przystojniakiem. Potem ich drogi się rozeszły na jakiś czas. Janek skończył szkołę oficerską i po kilku latach stażu, zatrudniono go w policji. Ożenił się z sympatyczną koleżanką z pracy, która urodziła mu dwoje pulchnych, jasnowłosych dzieci. Wiktor nigdy się nie ustatkował. Zaczął studia na Politechnice, ale szybko je porzucił. Po śmierci rodziców odziedziczył mieszkanie i niewielkie, ale stałe dochody ze sklepu z akcesoriami komputerowymi. Nie musiał martwić się finansami, po prostu żył, pił i pisał książki. Czyli robił dokładnie to, co lubił najbardziej.
Po wypadku tylko Jankowi zaufał na tyle, by powiedzieć co się stało. Nie chciał stać się miejscowym dziwolągiem. Lubił swoje życie, poza tym sam do końca nie rozumiał, co się dzieje. Na początku obaj byli przerażeni, ale wkrótce okazało się, że Wiktor może pomagać przyjacielowi w pracy. Janek, co prawda, sporadycznie z tej pomocy korzystał, ale widocznie dzisiejszy przypadek był szczególny.
Nie namyślając się dłużej sięgnął po spodnie.

              
            ***

- Mężczyzna, około siedemdziesiąt lat. Znaleziony nad ranem, w okolicach mostu Gdańskiego. Znaków szczególnych brak. Przyczyna śmierci: silne uderzenie tępym narzędziem w tył głowy.
Lekarz sądowy stał przy długim stole w kostnicy miejskiej i jednostajnym głosem czytał informacje z raportu. Wyglądał jak jakiś szalony naukowiec z kreskówki. Gęste, kręcone, ciemne włosy wiły się na jego głowie, każdy kosmyk w inną stronę, jakby żyły własnym życiem. Biały kitel opinał wydatny brzuch smakosza. Całości dopełniały ogromne okulary w czarnej, rogowej oprawie. Nie lubił obcych w swoim zimnym królestwie, ale znał dobrze Janka i czasem pozwalał mu przyprowadzać Wiktora. Wiedział, że ten wysoki, zarośnięty mężczyzna jest pisarzem i podejrzewał, że pisze kryminały, właśnie na podstawie obserwacji z tego miejsca. A żeby całkiem pozbyć się wyrzutów sumienia, z radością przyjmował co jakiś czas markowy koniak i zapominał o tym drobnym nagięciu prawa.
Wiktor stał po prawej stronie stołu i patrzył spokojnie w twarz denata. Janek niecierpliwie przestępował z nogi na nogę, jakby nie mógł się doczekać, kiedy lekarz przestanie mówić.
- Dobra, dzięki Piotrek – powiedział w końcu. – Resztę sobie sami przeczytamy.
- Jak chcesz. To ja idę na obiad, wrócę za godzinę. Może być?
- Tak, tyle wystarczy – Janek wyraźnie odetchnął.
- Smacznego! – krzyknął jeszcze Wiktor za wychodzącym, ale odpowiedział mu trzask zamykanych drzwi.
Zostali sami. W niewielkim pomieszczeniu paliło się kilka białych, jarzeniowych świateł. Na długim i niskim stole leżał nagi mężczyzna. Był nieogolony, miał wysuszone, zwiędłe ciało starca i siwe długie włosy. Wiktor odwrócił od niego wzrok i rozejrzał się wokoło. W szklanych gablotach widoczne były buteleczki i połyskujące narzędzia. Pod ścianą stało zwykłe, drewniane biurko, na którym leżały segregatory oraz małe radio z wysuniętą anteną. Wiktor wsłuchał się w ciche dźwięki muzyki dobiegające z głośników, próbując rozpoznać utwór.
- Nie prosiłbym cię – zaczął niepewnie Janek – ale nie mamy zupełnie punktu zaczepienia. Nie wiemy jak się nazywa ani skąd pochodzi. Nie wiemy nic.
- Rozumiem, spokojnie.
- Czasem nienawidzę tej roboty – westchnął cicho Janek.
- Ja też, stary. Ja też.
Janek odsunął się od stołu i usiadł na krześle przy biurku. Nerwowo otarł pot z czoła i patrzył na to, co robi jego przyjaciel. Wiktor wziął rękę zmarłego w swoją ciepłą dłoń i zamknął oczy. Zaczął szeptać jakieś niezrozumiałe słowa, pocierał palce staruszka, masował. Wreszcie położył obie ręce na głowie mężczyzny. Przeczesał palcami jego siwe włosy, pogładził. Wyglądało to jak dziwaczna pieszczota. Janek, mimo, że widział to wiele razy, wzdrygnął się z obrzydzeniem. Gdy zobaczył, że denat lekko poruszył się na stole, głośno wypuścił powietrze z płuc. Nawet nie zauważył, że mimowolnie wstrzymywał oddech.
- Wezwałem cię, żebyś nam pomógł – powiedział głośno i wyraźnie Wiktor, nachylając się nad twarzą leżącego mężczyzny. Zobaczył dwoje wyblakłych, niebieskich oczu wpatrujących się w sufit.
- Będziemy ci zadawać pytania – kontynuował – Postaraj się skupić. Nazywamy to ostatnim przesłuchaniem. Po wszystkim wrócisz tam, skąd przybyłeś, bo wyroków boskich nie można zmieniać.  Rozumiesz co mówię?
Starzec ledwie zauważalnie kiwnął głową. Janek wstał i podszedł do stołu.
- Wie pan co się stało? – zapytał niepewnie.
- Tak – wyszeptały sine usta.
- Niech pan nam wszystko opowie – poprosił cicho.
Mężczyzna mówił powoli, jakby nie pamiętał znaczenia wszystkich słów. Wydawał się być lekko zdezorientowany i oszołomiony. Janek wszystko zapisywał w małym, zielonym notatniku. Co jakiś czas przerywał staruszkowi. a gdy zainteresował go jakiś szczegół, zadawał dodatkowe pytania.
- Pospiesz się! – ponaglił go Wiktor, patrząc na zegarek– Mamy mało czasu.
- Właściwie to już skończyłem – odetchnął Janek.
- Nie chcę umierać! – zaszlochał nagle mężczyzna na stole.
- Ty już nie żyjesz, kolego – powiedział spokojnie Wiktor.
Położył palce na oczach starca. Jego powieki odruchowo zacisnęły się mocno, ale już po chwili na pomarszczoną twarz powrócił spokój. Znów wyglądał jakby spał.
Wiktor odwrócił się i popatrzył na bladego jak ściana kolegę. Janek nerwowo przełykał ślinę i wyglądał jakby miał zaraz zemdleć.
- Kurwa, nigdy się do tego nie przyzwyczaję… - wyszeptał.


                            ***


Knajpa, o wdzięcznej nazwie ,, Mrok” dosłownie pękała w szwach. Piwo było tu tanie a kelnerki ładne, więc gdy właściciel powiesił jeszcze w rogu lokalu duży, plazmowy telewizor, nie mógł narzekać na brak gości. Po prawej stronie stały automaty do gier, skupiając przy sobie młodszą i głośniejszą część klienteli. Z kuchni dochodziły swojskie zapachy przypalonych frytek a z głośników sączyła się miła dla ucha, popularna muzyczka. Dla każdego coś dobrego.
Wiktor zręcznie wyminął tłum kłębiący się przy barze. Podszedł z dwoma piwami do stolika i postawił przed przyjacielem.
- Dzięki – powiedział Janek, od razu łapiąc za swój kufel.
- Pij, stary, na zdrowie – westchnął Wiktor i usiadł naprzeciwko. – Marnie wyglądasz.
- To świetnie, że ci się podobam ale mam żonę – odpowiedział Janek.
- No, cuda się zdarzają.
Obaj się roześmieli.  Wiktor wyjął z kieszeni paczkę papierosów i nie częstując przyjaciela zapalił jednego. Zaciągnął się głęboko. Wydmuchując dym, zrobił w powietrzu małe kółeczko. Przyglądał mu się przez chwilę po czym spojrzał na kolegę.
- No i jak? – zapytał – Masz wszystko co chciałeś?
- Tak. Staruszek bardzo mi pomógł. No i ty, oczywiście.
- Nie ma sprawy. Wreszcie się to na coś przydaje.
- Wiktor… - zaczął Janek.
- No?
- Powiedz, czy jakbyś ich nie …odsyłał, to oni by żyli? Tak normalnie, jak ludzie?
- Nie wiem, stary. Po prostu nie wiem.
- A nie myślałeś o tym, żeby kiedyś spróbować? Żeby kogoś ożywić i zostawić?
- Szczerze? Wiele razy – Wiktor w zamyśleniu podrapał czarną brodę – Ale myślę, że nic dobrego by z tego nie wynikło. Nie można zmieniać przeznaczenia.
- Nie? A jak to nazwiesz? – roześmiał się Janek. – Przecież ożywiasz umarlaków!
- Zamknij się – syknął Wiktor i nerwowo rozejrzał się po zadymionej sali. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Łyknął piwa ze swojego kufla i westchnął.
- Wyluzuj, stary – powiedział Janek uspokajająco. - Przecież wiesz, że jestem w tym razem z tobą. I to po same uszy.
- Tak, wiem.
- Nasze zdrowie!
- Nasze!
Stuknęli się kuflami. Brzęk szkła utonął w zgiełku lokalu.
- Kocham cię jak brata! – wykrzyknął radośnie Janek.
- Jesteś stuknięty. Nie masz brata!
- Ale jakbym mógł wybierać, to byłbyś ty.
- Jednym piwem się uwaliłeś? – roześmiał się Wiktor.
Po kilku godzinach obaj byli kompletnie pijani więc barman wezwał im taksówkę. Kierowca z politowaniem słuchał bełkotu dwóch mężczyzn, uparcie rozprawiających na tylnym siedzeniu o tym, co trupy czują podczas ożywiania. Brodacz wysiadł na Żoliborzu i chociaż blondyn upierał się, że go odprowadzi na górę, nie był w stanie utrzymać się na nogach. Klapnął więc ponownie na siedzenie i tylko pomachał przez okno koledze. Taksówkarz usłyszał kolejny adres i z piskiem opon ruszył w następny kurs.

                      ***

Chyba każdy dorosły człowiek chociaż raz w życiu miał kaca. Uczucie nieprzyjemne ale nieuniknione. Wiktor z kacem był zaprzyjaźniony od lat. A od wypadku nawet polubił te poranne kołatanie w głowie. To było takie ludzkie, normalne i zwyczajne. Przewidywalne i oczywiste, piję więc mam kaca. Żadnych cudów, niedomówień i niespodzianek. Gdy tego ranka udało mu się wreszcie otworzyć oczy, ból wypełzł z zakamarków czaszki i rozpanoszył  na dobre. Mężczyzna westchnął i potarł palcami skronie. Przymknął oczy a pod powiekami powoli zaczęły pojawiać się obrazy z poprzedniego dnia. Telefon od Janka. Staruszek w kostnicy, potem picie w „Mroku”. Nie pamiętał tylko jak dotarł do domu ale w tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia. Największym problemem Wiktora w tym momencie była niepewność czy ma w domu coś zimnego do picia. Przez chwilę jeszcze próbował zignorować narastające pragnienie, ale w końcu się poddał. Zwlókł ołowiane nogi z łóżka i poczłapał na bosaka w stronę kuchni. Z szafki wziął czystą szklankę, nalał do niej wody z kranu i wypił duszkiem. Potem jeszcze jedną. Przy trzeciej złapał oddech i spojrzał w kuchenne okno. Na parapecie siedział srebrzysty gołąb i przechylając mały łepek, przyglądał mu się przez szybę uważnie.
- Czego się gapisz? – warknął Wiktor – To już upić się nie można? Wiesz jakie problemy mają ludzie? Nie wiesz. Tylko sobie latasz i srasz, gówniane te życie. I moje i twoje.
Gdy zadzwonił telefon Wiktor stał pod prysznicem i zimną wodą spłukiwał z siebie poprzedni dzień. Początkowo zlekceważył natarczywy dzwonek, ale w końcu, klnąc i złorzecząc wybiegł nago z łazienki i złapał słuchawkę.
- No? – mruknął.
- Wiktor? Czy jest u ciebie Janek? Ja rozumiem te wasze integracje, chlanie do nieprzytomności i tak dalej, ale naprawdę to już przesada…
- Ewa… - próbował przerwać.
- Powiedz mu, że ma przechlapane! Nawet nie zadzwonił, tak się po prostu nie robi. Ja tu umieram z niepokoju! Cholernego, jednego sms’a mógłby mi wysłać!
- Ewuś, jego nie ma u mnie! – udało mu się wreszcie przerwać ten słowotok.
- Jak to nie ma? A gdzie jest? Miał być. Co to znaczy nie ma? Co ty gadasz? Mówił, że z tobą się umówił. Zdradza mnie? Mów mi tu prawdę! Z kim?!
- Ewka, do cholery! – wrzasnął Wiktor i poczuł tysiące igiełek wbijających mu się w głowę.
- Co Ewka, co Ewka?! Gdzie jest mój mąż?! – kobieta się rozpłakała.
- Opanuj się – dodał już ciszej. – Niewiele z wczoraj pamiętam ale znajdę go, rozumiesz? Może pojechał jeszcze do Jacka. Dam ci znać, tylko się uspokój. W porządku?
- Zdradza mnie? – zapytała wprost.
- Jeśli ze mną nie, to na pewno z nikim innym też nie. Słowo literata!
- Słowo literata jest gówno warte – powiedziała i odłożyła słuchawkę.
- Trudno się z tobą nie zgodzić – odpowiedział Wiktor i sięgnął po koszulkę.
Zapowiadał się długi dzień.


                  ***


Znalazł go. Barman w „Mroku” powiedział z jakiej korporacji była taksówka, którą wczoraj dla nich wezwał. Zdenerwowana kobieta w centrali poinformowała Wiktora o nocnym wypadku z udziałem pasażera. Znajomy policjant potwierdził dane. Plik banknotów wciśniętych w spoconą dłoń staruszka z kostnicy miejskiej załatwił resztę. Po niespełna godzinie Wiktor patrzył na swojego najlepszego przyjaciela. Janek leżał na długim, metalowym wózku, przykryty szarym płótnem po samą brodę. Oczy miał zamknięte a twarz spokojną. Wyglądał jakby sobie właśnie uciął poobiednią drzemkę. Wiktor szarpnął za materiał i jego oczom ukazał się makabryczny widok. Mężczyzna był od pasa w dół dosłownie zmiażdżony. Zupełnie jakby jakieś dziecko w zabawie rozwałkowało plastelinę. Wiktor poczuł jak w kącikach oczu zbierają mu się pierwsze łzy, skutecznie rozmazujące potworny obraz. Nachylił się i pogłaskał przyjaciela po włosach.
- Kocham cię jak brata… – wyszeptał. – Śpij spokojnie.



2 komentarze:

  1. Ależ to było wciągające... piękne... i wzruszające...

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo dziękuję i cieszę się, że Ci się podobało :)Pozdrawiam i zapraszam ;)
    K.

    OdpowiedzUsuń