czwartek, 8 kwietnia 2010

Dostawca

    Wyciągnęłam się wygodnie na kanapie, przykryłam kocem w słoniki i włączyłam telewizor. Oczywiście pilotem, żeby zmęczonych kończyn dolnych nie nadwyrężać. Skacząc po kanałach polskiej telewizji dumałam o niczym. Zresztą myśli, totalnie znudzone moim towarzystwem, wcale się mnie nie trzymały. Uciekły gdzieś w okolice poduszki z wyszytymi stokrotkami. Przymknęłam oczy i wyłączyłam uszy. Pod powiekami zaczęły pojawiać się pierwsze obrazy. Najpierw przyszedł kot. Czarny jak kawa i dziki jak dzik. Wyciągnął łapkę w moim kierunku i zobaczyłam złoty sygnet na ludzkim palcu. Uścisnęłam podaną dłoń i uśmiechnęłam się uprzejmie.
- Rozgość się, kocie, w mojej głowie - powiedziałam. - Pusta jest, więc masz dużo miejsca.
Kot zamruczał po kociemu.
Potem przyszedł koń. Kasztanową grzywę spiętą miał klamrą z kasztana. Skłonił się pięknie i zastukał kopytkiem w ziemię. Następnie stanął nieruchomo a dudnienie słychać było nadal. To wjeżdżał na peron pociąg pośpieszny relacji Kraków-Warszawa. Śpieszył się bardzo, więc zaraz zniknął w oddali. Zostały tylko czerwone światełka migające wesoło. Zupełnie jakby ktoś mi puszczał oczko. Jak dwadzieścia jeden. Tylu żołnierzy zasalutowało uroczyście, gdy szłam dostojnie przez alejkę w parku. Wiatr podwiewał mi sukienkę a ja beztrosko machałam lizakiem. Za drzewem chował się policjant. Wyrwał mi lizaka i powiedział:
- Wszyscy ludzie są równi. Ale niektórzy są równiejsi. Nie wiedziałaś?
Nic nie odpowiedziałam, bo właśnie podleciał do mnie wróbelek. Usiadł mi na ramieniu i skubnął w ucho. Nie bolało, raczej łaskotało. Zaśmiałam się a wróbel wyciągnął spod skrzydła telefon komórkowy i udawał, że gdzieś dzwoni. Wiem, że udawał, bo do kogo może dzwonić wróbelek? Kiedy usiadłam na kamieniu i wyciągnęłam z kieszeni pestki słonecznika, zaczęła grać muzyka. Zamknęłam oczy. Machając do taktu nóżką obutą w siedmiomilowe kalosze słuchałam magicznych dźwięków. Po chwili się ocknęłam i rozejrzałam po pokoju. Coś brzęczało nadal. Dzwonek do drzwi. Zerwałam się z kanapy i popędziłam otworzyć. Za drzwiami stał siwy mężczyzna w podeszłym wieku. W rękach trzymał czarną, skórzaną teczkę. Patrzył na mnie poważnym wzrokiem. Właściwie to nawet karcącym.
- Witam panią - powiedział.
- Dzień dobry.
- Można?
- Ale w jakiej sprawie?
- W sprawie snów.
- Słucham? - wytrzeszczyłam oczy.
- Dostałem zlecenie. Podobno ma pani dziwne sny. Mogę wejść?
- Proszę - odsunęłam się robiąc miejsce. Wszedł ochoczo.
W przedpokoju zdjął buty i trzymając kurczowo teczkę pod pachą udał się do sypialni. Podreptałam za nim. Usiadł na łóżku i westchnął ciężko. Też westchnęłam dla towarzystwa. Następnie pośladkami przygniotłam krzesło. Jęknęło cicho.
- Nazywam się Tobiasz, jestem dostawcą snów - powiedział.
- Dziękuję, ale nie potrzebuję - odpowiedziałam uprzejmie.
- Ja właśnie w tej sprawie...- zawahał się. - Mam z panią duży problem.
- Jak to?
- Normalni ludzie - zawiesił głos - potrzebują moich usług. Odnajdują w snach nadzieję, radość i szczęście. We śnie mogą być kim zechcą, supermanem albo królem. Modelką lub piosenkarką. Składać samoloty lub rozkładać nogi. Mogą wszystko.
- No zgadza się. A co ja mam z tym wspólnego?
- Właśnie nic. Pani sny są zupełnie nienormalne. Nie można ich skatalogować ani przypisać nigdzie. Do żadnej znanej kategorii. Tak nie może być!
Zawstydziłam się i zrobiłam skruszoną minę.
- Ale co ja panu poradzę? Przecież nie mam wpływu na to, co mi się śni? - zapytałam nieśmiało.
- Myli się pani. Dlatego przyszedłem, chciałbym przedstawić ofertę nie do odrzucenia. Proponuję zestaw trzydziestu zwyczajnych snów, na cały miesiąc. Gratis. Wypróbuje sobie pani w dowolnym terminie, choćby od zaraz.
- Zestaw?
- Tak. Na początek sugeruję romans z Bradem Pittem, ma doskonałe komentarze na portalu Nasze Sny. Klientki są zachwycone!
- Możliwe, ale mnie się Pitt nie podoba - powiedziałam z zażenowaniem. Głupio mi trochę było, że taka jestem wybredna.
- A kto się pani podoba? Jakiś aktor, piosenkarz, polityk? Proszę się nie krępować, ja już wiele w życiu słyszałem życzeń. Osiwiałem od tego nawet.
Nie byłam pewna czy to żart, bo siwy faktycznie był jak gołąbek. Na wszelki wypadek jednak się uśmiechnęłam. Na twarzy dostawcy nie pojawił się nawet cień uśmiechu. Znaczy jednak to nie żart.
- Mnie w ogóle nie interesują romanse - wyznałam i spuściłam wzrok.
- Rozumiem - westchnął ponownie. - Spodziewałem się, że to będzie poważna sprawa. Jestem przygotowany. Proponuję zatem niezwykłą podróż do Egiptu, połączoną z szukaniem tajemniczego skarbu i udział w spływie kajakowym po Nilu. Przewodnikiem będzie Martyna Wojciechowska. Mamy z nią umowę.
- Naprawdę ślicznie dziękuję, ale nie jestem zainteresowana. Ani Egiptem, ani skarbem, ani nawet, z całym szacunkiem, panią Martyną.
- A może polityka? Mogłaby pani trochę sobie porządzić - kusił niezrażony. - Ustawę  nową wymyślić żeby ludziom się żyło lepiej. Naród byłby wdzięczny, może nawet jakieś odznaczenie się znajdzie...
- Dziękuję, ale ja się do polityki nigdy nie mieszałam. Nie interesuje mnie to.
- No to może bohaterski czyn? Uratuje pani jakieś zwierzątko przed rzeźnikiem albo sierotki z pożaru?
- Przykro mi. Naprawdę.
- To z innej półki. Horrory? Koszmary?
- Nie.
- Lekka erotyka? Porno? - mrugnął okiem.
Machnęłam ręką.
- To nie ma sensu - powiedziałam zrezygnowana. - Ja lubię swoje sny. Co z tego, że są dziwaczne? Ale są moje. Nie chcę innych.
- Ale musi pani chcieć! - wrzasnął i zerwał się z łóżka. - Tak nie może być! Ja to zgłoszę do władz i nic się już pani nigdy nie przyśni! Ja nie pozwolę!
- Po pierwsze, niech pan nie wrzeszczy, bo ja słuch to jeszcze mam dobry - powiedziałam spokojnie. - Po drugie, jeśli pan musi, to proszę sobie zgłaszać pretensje do samego Pana Boga. Po trzecie, przepraszam, ale już się pożegnamy, bo słyszę, że dzwoni mój telefon. Muszę odebrać.
- To nie telefon - uśmiechnął się chytrze.
- Jak to nie? A co?
- Budzik, kobieto. Budzik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz