czwartek, 8 kwietnia 2010

Skaranie boskie

Mimo późnej pory, na przystanku autobusowym było sporo ludzi. Może za sprawą pobliskiego bazaru a może dość ładnej, jak na luty, pogody. Nie było zimno, raczej tak przyjemnie mroźnie. Przynajmniej mi. Opatulona kilometrowym szalikiem, w cieplutkiej czapce i rękawicach, ze słuchawkami w uszach, czekałam grzecznie razem z tą ludzką masą. Wiata przystanku pękała w szwach więc część ludzi stała na śniegu i tupała z zimna. Jakby ktoś na nas popatrzył z góry, to pewnie pierwsze jakie by miał skojarzenie, to taniec godowy pingwinów. Jeden starszy pan nawet klaskał w ręce. Wabił jak nic.
Nieczuła na wdzięki pingwinowatych amantów, słuchałam sobie muzyczki i myślałam, jak zwykle, o niebieskich migdałach. No...może o jednym takim migdałku. Bynajmniej nie niebieskim. W pewnym momencie moją uwagę zwróciło dziewczę w wieku około dwudziestu kilku lat. Rzuciło się radośnie na szyję drugiej dziewczynie a piski i wrzaski towarzyszące temu zjawisku, przebiły się nawet przez nutki w moich uszach. Jako, że jednym z moich licznych zboczeń jest podsłuchiwanie ludzi, wyjęłam słuchawki.
- Agata! Agata, jak babcię kocham! To ty?! - piszczało dziewczę w różowej kurtce z białym futerkiem przy kapturze.
- Ja! - potwierdziła radośnie, rzeczona Agata.
Ubrana w szykowną, skórzaną kurteczkę ledwie zakrywającą szanowną, za przeproszeniem, pupę. Podskakiwała niczym plażowa piłka. Długie, tlenione włosy jakoś nie skakały wraz z nią. Podejrzewam, że dopiero po zmyciu kilogramów lakieru wykazałyby minimalny ruch.
- Rany, ile my się nie widziałyśmy? Chyba od szkoły, co? - zapytała Różowa Kurtka.
- No jakoś tak. Stara! Kopę lat! - wyszczerzyła zęby Agata.
Lekko się skrzywiłam na te „stara". Obie wyglądały na dwadzieścia kilka lat, to kiedy chodziły do tej szkoły? Przed wojną?
- Opowiadaj, co słychać? Co u ciebie? Jak żyjesz? - strzelała słowami Różowa Kurtka.
- No jakoś żyję, nie narzekam. Pracuję w butiku, w Galerii Mokotów.
- Serio? Super! - ucieszyła się Różowa - Ja w domu siedzę, dziecko wychowuję...
- Masz dziecko?! - podskoczyła znów Agata.
- No mam, mam. Ma-te-usz! - wydarła się nagle.
Zza przystanku wyszedł chłopczyk. Miał może sześć, może siedem lat. W dłoni trzymał wielką śniegową kulę.
- To mój syn, Mati - powiedziała Różowa - Przywitaj się z ciocią!
- Dzień dobry - mruknęło dziecię i znów zajęło się śniegiem.
- Rany, jaki on śliczny! - zachwyciła się Agata.
- A tam śliczny - machnęła ręką mamusia - a jaki niedobry!
- Jak to?
- Mówię ci, co ja z nim mam. Skaranie boskie, w ogóle się gówniarz nie słucha!
- A wygląda jak aniołeczek - rozczuliła się „ciocia".
- A daj spokój... Żryć nie chce, wybrzydza ciągle, tylko McDonalda by wpierdalał! Nieposłuszny taki a i przekląć potrafi jak stary, wyobrażasz sobie?!
Nie wiem jak Agata, ale ja się jakoś nie zdziwiłam. Ludzie naokoło też nadstawili uszy i słuchali uważnie. Ucichły wszystkie niemal rozmowy. A mamusia, pełna emocji, gestykulując i pokrzykując, kontynuowała:
- Poszedł do szkoły od września, do pierwszej klasy. Kurwa, nie uczy się wcale, tłucze kolegów o byle co, ciągle jakieś uwagi, wezwania do wychowawczyni. No mówię ci, już nie mam do niego siły, nic nie pomaga. Jak go Wojtek sprał porządnie to było lepiej ale tylko przez miesiąc. Ja nie wiem co z tego dzieciaka wyrośnie, jak Boga kocham!
W tym czasie Mateusz klęczał w śniegu i układał kamienie. Popatrzyłam na niego, jednocześnie myśląc o swoim synu. Zrobiło mi się chłodniej.
I wtedy podeszła do nich kobieta. Mogła mieć około pięćdziesiąt lat, ubrana była w brązowy, wysłużony płaszczyk i ciepłe buty na wysokiej podeszwie. Na głowie miała bordowy beret, spod którego wystawały siwe kosmyki.
- Przepraszam, że przeszkadzam - powiedziała uprzejmie - ale...
- Tak? - zainteresowała się Różowa Kurtka.
- Tak słuchałam co panie mówią i sobie pomyślałam, że skoro on takim ciężarem jest, to może ja go wezmę?
- Że co? - wyjąkała Matka.
- To jakaś wariatka, nie słuchaj! - powiedziała Agata.
- Ale co? Zły pomysł? Pani sobie odpocznie, pobawi się może, na dyskotekę jakąś pójdzie czy tam coś - uśmiechnęła się miło staruszka - a ja go wychowam na porządnego człowieka. Czasu mam dużo bo na rencie jestem. To i bajkę mu przeczytam i lekcje z nim odrobię i obiad ciepły ugotuję...
- Co pani wygaduje?! - Różowa Kurtka aż się zachłysnęła.
- No przecież kocha go pani, prawda?
- Co to za pytanie! Pewnie! - prychnęła dziewczyna.
- Więc powinna pani chcieć dla niego... tego co najlepsze, tak? - staruszka nadal uśmiechała się przyjaźnie.
Różowa Kurtka nic nie odpowiedziała. Popatrzyła tylko uważnie w ciepłe, mądre oczy starej kobiety. Wszyscy naokoło przyglądali im się w skupieniu i nikt się nawet nie poruszył. Ja też mimowolnie wstrzymałam oddech. Podejrzewam, że jakby w tym momencie podjechał autobus to nikt by do niego nie wsiadł. Powietrze było aż gęste od emocji.
- Mateusz! - zawołała nagle Różowa Kurtka.
Chłopiec niechętnie wstał z ziemi i podszedł do matki.
- No? - zapytał.
- Chodź, pójdziemy te dwa przystanki na piechotę.
- Dobra.
Różowa Kurtka wzięła syna za rękę i zaczęła iść w stronę placu Szembeka. Wzrok miała wbity w ziemię. Agata solidarnie podreptała za nimi. W pewnym momencie, kiedy mnie mijali, odwróciła się i zawołała w stronę staruszki:
- Zajmij się sobą, stara wariatko!
- Daj spokój - powiedziała Różowa Kurtka i pociągnęła koleżankę za rękaw.
Wypuściłam powietrze z płuc. Starsza pani w bordowym berecie westchnęła.
Miałam wielką ochotę ją uściskać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz