sobota, 4 grudnia 2010

Morderstwo niedoskonałe


Minęła już północ. Leżałam wygodnie w łóżeczku, delektując się nową książką i waniliowym ptasim mleczkiem kiedy zadzwonił domofon. Pora była na tyle późna, że się przeraziłam. No coś się musiało stać, nikt bez powodu by mi spokoju nie zakłócał. Zerwałam się na równe nogi i popędziłam do przedpokoju.
- Tak? – powiedziałam niepewnie do słuchawki.
- Kaśka? Otwieraj! To ja, Zbynio.
- Kto?
- Zbynio - warknął. - Zbigniew Nowacki, twój przyjaciel, lat trzydzieści sześć. I pół. Stan cywilny : żonaty. Otwierasz czy nie?!
- Już, już…
Nacisnęłam guzik, wpuściłam niespodziewanego gościa i poleciałam biegiem do łazienki po szlafrok. Ledwie zdążyłam przykryć swoje wątpliwe wdzięki, kiedy Zbynio doczłapał się na górę. Otworzyłam drzwi i kiwnęłam głową, żeby wlazł.
- No? Mów! Co się stało? – zapytałam od razu, kiedy z ciężkim westchnieniem usiadł w fotelu.
- Tak, chętnie napiję się kawy – powiedział zgryźliwie.
- Dobra, dobra. Poczekaj chwilę, zaraz wracam. Czuj się jak u siebie – westchnęłam i poszłam pstryknąć ekspres.
Kiedy czekałam, aż czerwona lampka przestanie mrugać, usłyszałam, że w pokoju Zbynio włączył sobie muzyczkę z radia. No proszę jak się poczuł, pomyślałam złośliwie. Owinęłam się szczelniej szlafrokiem i pośród skocznych dźwięków jakiejś Lejdi Zgagi, czy czegoś w tym guście, wmaszerowałam z kawą do pokoju. Ustawiłam filiżanki na stole, zapaliłam papierosa i spojrzałam pytająco na gościa.
- No? Powiesz teraz?
- Posłodziłaś mi? – postanowił denerwować mnie dalej.
- A ja nie jestem wystarczająco słodka, w środku nocy, prawie naga?
- Jesteś prawie naga? Jakoś nie zauważyłem – odpowiedział.
- Zbynio! – zawyłam rozpaczliwie.
- Dobra, już dobra. Sprawa jest. – powiedział i zamieszał łyżeczką w kawie.
- Domyślam się. Pewnie wagi państwowej, inaczej nie wkurzałbyś mnie o tej porze, nie?
- No – znów zamieszał.
- Dziurę mi zrobisz – zauważyłam.
- Co? Jaką dziurę?
- W filiżance. Zbynio, mów o co chodzi, bo się zaraz wścieknę – zagroziłam.
- Chyba zabiłem Baśkę…
- Że co zrobiłeś?!
- Głucha jesteś?
- Głucha nie, ale chyba oszalałam już całkiem. Czy ty powiedziałeś przed chwilą, że zabiłeś Barbarę, swoją żonę, a moją koleżankę? – rozdziawiłam buzię.
- Tak.
- Ale zaraz… powiedziałeś, że „chyba”, czyli nie jesteś pewny? – uczepiłam się nadziei.
- No nie jestem.
Znów zamieszał w kawie, ale już nic nie mówiłam.
- Czy mógłbyś zacząć od początku? Ma ta historia jakiś początek, prawda? – zapytałam i zapaliłam kolejnego papierosa.
- Początek może być taki: za górami, za lasami, w stołecznym mieście żył sobie kompletny idiota…
- Czyli ty – podpowiedziałam życzliwie.
- Czyli ja – przytaknął. – Idiota do potęgi entej.
- Ale, że co?
- A to, że zacząłem podejrzewać, że Baśka mnie zdradza. Złamałem jej hasło do skrzynki e’mailowej i przeczytałem jakieś… - zawahał się przez chwilę - wyznania.
- Erotyczne? – zaciekawiłam się.
- Gorzej. Miłosne jakieś, kurde. 
- No to lipa – zastanowiłam się. – No i co zrobiłeś? Zapytałeś ją?
- No coś ty – spojrzał na mnie zdziwiony. – Przecież musiałbym się przyznać, że grzebałem w jej komputerze!
- No tak – kiwnęłam głową. – Przecież jest prostsze rozwiązanie. Wystarczy ją ukatrupić, co nie?
- Oj, Kaśka, no!
- No mów, mów. Robi się coraz ciekawiej.
- No więc tak. Przeczytałem w tej korespondencji, że mają się spotkać w małej kawiarence, na Marszałkowskiej. Pojechałem tam…
- Jezu – wyrwało mi się.
- Jezus na pewno mną nie kierował. Byłem wściekły. Zobaczyłem jakiegoś gogusia w garniturku, z teczuszką w ręku i mnie zamroczyło. Przestałem racjonalnie myśleć. W głowie cały czas mi huczało : zdradza cię! Za chwilę będzie się bzykać z garniturowym gogusiem!
- No i? Co zrobiłeś?
- Przez chwilę gapiłem się na nich przez szybę. Pili kawę, a Baśka się tak miło uśmiechała… Ona się umiała tak ładnie uśmiechać, wiesz? – spojrzał na mnie ze smutkiem.
- Wiem – przełknęłam nerwowo ślinę, bo dotarło do mnie, że użył czasu przeszłego.
- Odszukałem jej samochód i przeciąłem przewody hamulcowe. Jakiś cieć mnie przyuważył, ale udawałem, że coś mi wypadło i szukam. Potem pojechałem do Harendy, wiesz do tego klubu. Wiedziałem, że chłopaki z pracy mieli się tam spotkać. Rozumiesz, alibi mi było potrzebne.
- Czyta się kryminały, co? – zapytałam z niesmakiem.
- No – popatrzył na mnie. - Kaśka i co teraz będzie?
- Nie wiem. Czekaj, a kiedy to było?
- Coś tak około siedemnastej chyba. A co?
Spojrzałam na zegarek, było już po pierwszej.
- I ona nie wróciła do domu, tak? Trzeba na policję zadzwonić. Pewnie już jest po wszystkim. Może ktoś wypadek zgłosił, czy coś?
- Nie wiem. Szwendałem się trochę po mieście i nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Potem wymyśliłem, że przyjadę do ciebie. Ty jedna możesz mi pomóc! Nie wiem co robić.
- Beznadziejnie wymyśliłeś – powiedziałam szczerze. - A co to były za wyznania? Te miłosne?
- No takie tam… że Baśka miła jest.
- I co jeszcze?
- No nie wiem, że sympatyczna i cały czas w tym guście pierdoły. I że się chętnie z nią spotka.
- Sympatyczna? I to są te dowody zdrady? – zatkało mnie.
- No a nie?!
- Zbynio puknij się w ten głupi łeb – poradziłam uprzejmie i sięgnęłam po telefon.
- Dzwonisz na policję? – zapytał przerażony.
- Też. Ale najpierw spróbuję do Baśki – mruknęłam, wybierając numer.
Jeden sygnał. Drugi. Trzeci.
- Słucham? –  odezwała się nieboszczka.
- Baśka! Żyjesz! – wydarłam się i zerwałam z fotela. – Nie wsiadaj do samochodu! Zaklinam cię, nie wsiadaj do samochodu, słyszysz! Choćbyś miała na piechotę w śnieżycy z randki wracać! Albo taksówkę weź, rozumiesz?!
- Czego się drzesz? Z jakiej randki? Piłaś coś?– zapytała spokojnie.
- Basia, Basieńka moja cudowna! – Zbynio tańczył wokół mnie jakiś skomplikowany indiański taniec i próbował wyrwać z ręki telefon.
- Słuchaj co mówię! – wrzeszczałam dalej, odganiając się od Zbynia jak od natrętnej muchy.
- To ty słuchaj – przerwała mi Baśka. – Miałam okropny dzień. Jest pierwsza w nocy, a ja przed chwilą dotarłam do domu ze spotkania z ważnym klientem. Jestem wykończona, kumasz? W dodatku złamałam obcas i samochód mam zepsuty.
- Zepsuty? – wyjąkałam.
- No. Pusty bak. Jakiś złośliwy idiota przeciął mi przewód paliwowy…



Fotka z cyklu "Jak wykorzystać plamę na obrusie" jest mojego autorstwa :)
Jednocześnie informuję, że podczas wykonywania zdjęć żadnemu ludzikowi nic się nie stało ;)








10 komentarzy:

  1. No tak. I tu potwierdza się życiowa mądrość przekazywana z babki na matkę, a z tejże na córkę,że te chłopy to najpierw robią,a potem myślą....albo i nie...
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  2. Poztyw_ko więcej, więcej!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kontrolerko, ja często robię podobnie, więc to chyba nie o płeć chodzi ;)) Ale w takim razie o co? :)

    Aga, ale co? :)) Toż historia się skończyła i to dobrze, trupów sztuk zero itd ;)) Buziak! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Nivejko- i domniemanie niewinności też ;))

    OdpowiedzUsuń
  5. Tragicznie się poczułem. Nie wiem, gdzie znajdują się przewody hamulcowe, a nawet gdzie ten paliwowy. Moge się tylko domyslać, że gdzieś w samochodzie. Dobrze kombinuję, tak?

    OdpowiedzUsuń
  6. Ene, ja dokładnie też nie wiem ;) Ale tak, gdzieś w samochodzie ;) Pozdrawiam ciepło ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. No taaaaaak ....każdy ponoć podsłuchuje, podgląda i czyta cudzą pocztę na własną odpowiedzialność;-))))

    OdpowiedzUsuń
  8. Akularniczko, ale przyznaj się... nie masz czasem chęci podejrzeć? ;)))
    Bo ja mam! Ale dzielnie z tą pokusą walczę ;))
    Buziak!

    OdpowiedzUsuń