wtorek, 21 grudnia 2010

Detektyw Monk na tropie


Witam! Jestem Kasia, i mam kilka dziwactw. 
Teraz powinnam usłyszeć coś w stylu: „Witamy cię! Wspieramy cię!” , czy co tam się mówi na terapiach. Pewnie Ela będzie wiedziała, to może dopowie ;) ( Scenki

     Swego czasu, namiętnie oglądałam serial o detektywie z natręctwami, i zawsze mnie ten człowiek rozczulał. A niejednokrotnie przypominał mnie samą. Na przykład nie znoszę wręcz, kiedy idę spać, a w zlewie stoją brudne naczynia. Mam taką wizję, że nocą pali się blok, ogólna panika… nagle wpada jakiś mega przystojny strażak, żeby mnie ratować. Ja w zwiewnym peniuarze, wieszam mu się na bohaterskim ramieniu, a on zerka i mówi : „o Jezu, ale syf!” . I nie ma na myśli mnie, tylko ten zlew, żeby była jasność.  
     Kolejne moje dziwactwo to bielizna. Kupuję bez umiaru. Przyznaję, mam lekkiego fisia na tym punkcie. W dodatku wizja katastrofy podobna. Załóżmy, że mknąc ochoczo do pracy, poślizgnę się na oblodzonym chodniku. Noga złamana, trzeba jechać na ostry dyżur. Jadę. W rejestracji przemiła pielęgniarka, wciska mi w rękę jakieś karteczki i zaprasza do pokoju lekarskiego. Przystojny doktor House już czeka, uśmiechając się zalotnie pod wąsem. Dobra, może być bez wąsa, ale uśmiecha się i czeka, aż się łaskawie rozbiorę, co by mógł czynić swoją medyczną powinność. A ja w tym momencie przypominam sobie, że mam oczko w rajstopach i cerowane gacie. No? Prawda, że okropna wizja?  
     Kolejną rzeczą, która prawdopodobnie kwalifikuje mnie do leczenia, jest moja torebka. Moja, podkreślam. Moja i tylko moja. Niech nikt się nie waży jej choćby dotknąć, bo uduszę gołymi rękami. Ewentualnie paskiem od tejże torebki.
Żyję  na co dzień z moimi dziwactwami i zwykle nawet nieźle mi idzie. Ale dzisiaj…



Jechałam sobie spokojnie do pracy. W autobusie tłum, ścisk, jak w beczce śledzi. Wiadomo, wtorkowy poranek. Ale, że ja zawsze szukam pozytywów, pomyślałam, że przynajmniej dzięki temu jest ciepło. To samo niestety pomyślał mój nos i zaczął bezczelnie przeciekać. Wykonując jakieś gimnastyczne akrobacje, zdołałam wyciągnąć chusteczkę. Trzymałam się jedną ręką poręczy, drugą z chusteczką przyciskałam do nosa. Trzeciej ręki chwilowo nie posiadam, więc torebka zwisała mi bezładnie z ramienia. I wtedy poczułam, że ktoś mnie za tę torebkę szarpie. Odwrócić się nie mogłam, z powodu pasażerów napierających na mnie z każdej strony.
- Złodziej! – krzyknęłam więc na wszelki wypadek w autobusową przestrzeń.
Zrobiło się jakby luźniej. Podróżni spoglądali to na mnie, to na siebie z niepokojem. Widać było, że wszystkich postawiłam w stan tak zwanej „czujki”.
- Gdzie złodziej? – zainteresowała się starsza pani, stojąca po mojej prawej.
- W autobusie – odpowiedziałam głupawo.
- Naszym? – zapytała, nie mniej głupio.
- Naszym – przytaknęłam. – Ciągnie mnie za torebkę! A ja się nie mogę odwrócić. Proszę mu przekazać, że ja wszystko czuję!
Staruszka wychyliła się lekko i zerknęła za moje ramię.
- Pan ciągnie tę panią? – zapytała kogoś, kto stał za mną.
- A w życiu! – zapewnił męski głos.
- Kiedy ja czuję, że ciągnie! – zdenerwowałam się.
I wtedy ucisk zelżał. Szarpnęłam lekko i przesunęłam sobie torebkę na brzuch.
- Zaczepiła się pani paskiem – powiedział ten sam męski głos. – Już w porządku.
No nie powiem, głupio mi się zrobiło, ale grunt to nie tracić fasonu.
- A to dziękuję bardzo.
- A proszę bardzo.
I znów w autobusie zrobiło się miło. Ludzie odetchnęli; złodzieja nie ma. Kątem oka zobaczyłam kilka dziwnych uśmieszków, ale postanowiłam się nie przejmować. Najważniejsze, że torebkę mam przed sobą, na własnym, wyhodowanym brzuchu. Bezpieczna, i nikt jej swoimi łapskami nie dotyka.
Kilka przystanków dalej, wsiadło dwóch mężczyzn. Już tak mam, że często widząc kogoś pierwszy raz w życiu, czuję jakiś niczym nieuzasadniony niepokój. Nie wiem co to jest, może babski instynkt, czy coś. W każdym razie zadziałał, więc zaczęłam się im przyglądać. Jeden wysoki, w zielonej kurtce i czapce z pomponem. Drugi niższy, w ciemnym płaszczu i z gołą głową. W zasadzie obaj w miarę sympatyczni, ale coś mi w nich nie grało. Może to, że uśmiechali się do siebie leciutko, jakby porozumiewawczo? Poza tym, wydawało mi się, że się znają, a udają, że tak nie jest. No sami powiedzcie, dziwne, nie? Od razu wymyśliłam, że to mogą być kieszonkowcy. Wczoraj zresztą oglądałam w Wiadomościach ostrzeżenia, że tacy grasują. Przed świętami jesteśmy podobno mniej czujni, a taki napchany autobus, to przecież raj dla złodzieja. Postanowiłam nie spuszczać z nich oka i w razie czego interweniować. Rzucić się na nich szczupakiem nie mogłam, bo za daleko stali, ale zdecydowałam, że zacznę wrzeszczeć.
Długo czekać nie musiałam, bo zobaczyłam, że ten niższy, wkłada swoją mackę do kieszeni jakiegoś mężczyzny. Zatkało mnie. Drugi natomiast przesunął się w stronę pulchnej blondynki i też wsadził łapę do jej torebki.
- Złodziej! – wrzasnęłam.
- Kobieto, opanuj się już – powiedziała z niesmakiem staruszka po prawej.
- Ale teraz naprawdę! O, tamtych dwóch! Złodzieje!
- Tak, tak…
Ludzie patrzyli na mnie jak na niesforne dziecko. Z takim lekkim politowaniem. Postanowiłam działać. Z niemałym trudem przepchałam się do tamtych dwóch. Chociaż z tym trudem to przesadzam, bo większość pasażerów się chętnie przesuwała i miejsce mi robiła. No tak, przestraszyli się wariatki pewnie.
Dotarłam na przód autobusu, stanęłam naprzeciwko tego wyższego bandyty, zadarłam głowę do góry i wrzasnęłam:
- Jesteście złodziejami, czy nie?!
Wiem, że to najgłupsze co mogłam powiedzieć. Teraz wiem, ale wtedy nic innego mi nie przyszło do głowy.
- A skąd – uśmiechnął się miło.
- Ale ja widziałam! – wkurzyłam się już naprawdę. – Ty wsadziłeś łapę tej blondynce!
- Proszę?! – oburzyła się blondynka.
- Znaczy do torebki! – uściśliłam. – Do torebki pani wsadził, o! Bezczelny jaki! No już gdzie jak gdzie, ale do torebki? Kobiecie?!
Blondynka nerwowo zaczęła przeszukiwać swoją torbę. Wyciągnęła milion rzeczy; klucze, portfel, dezodorant, kosmetyki, kalendarzyk, jakieś dokumenty i wszystko to, co ja sama zwykle w torebce noszę.
- Wszystko jest na swoim miejscu – popatrzyła na mnie z ulgą.
- Ale… - zająknęłam się.
- Spokojnie – wyszczerzył zęby bandyta. – Prowadzimy taką akcję przedświąteczną. Chcemy, żeby ludzie zaczęli bardziej pilnować swoich rzeczy. Wkładamy im do kieszeni, albo do torebek karteczki.
- Karteczki? – wysapałam, nic nie rozumiejąc.
- Tak – powiedział i wyciągnął w moją stronę jakiś kartonik.
-„ Jeśli ja mogłem to włożyć - to ktoś inny mógł coś wyjąć” – przeczytałam napis na głos.
- No! Dobrze wymyśliliśmy, nie?! – niedoszły bandyta prężył się z dumą.
- Tak, bardzo dobrze. Gratuluję. I przepraszam – wyjąkałam.
- Nie szkodzi. A ja gratuluję pani postawy obywatelskiej – powiedział, dusząc się ze śmiechu.– Gdy zobaczyłem, jak pani pędzi, żeby nas powstrzymać, wróciła mi wiara w ludzi!
- To świetnie – skrzywiłam się. – Chętnie bym o tym podyskutowała, ale już wysiadam. Tak, właśnie wysiadam. To mój przystanek już. To tego… do widzenia!
- Chwileczkę! A może przy jakiejś kawie dokończymy naszą rozmowę – bandyta popatrzył na mnie ciepło. – Jak ma pani na imię?
- Monk. Detektyw Monk, kurna. – rzuciłam.
I czym prędzej wysiadłam.


źródło zdjęcia w sieci  

 


11 komentarzy:

  1. Znowu przeczytałam jednym tchem! Nic się nie martw, ja też często wychodzę na dziwaka, bo nie zgadzam się na wszystko, wbrew temu, że słyszę-Daj spokój, nie twoja sprawa :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś kapitalna;)))) "Monk, detektyw Monk, kurna:)" Boskie, jak zawsze się uśmiechnęłam... przyjaźnie;)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Aga - tchu Ci zabraknie ;) A w kwestii dziwaka i dziwactw - nie martwię się zupełnie. Przynajmniej mamy ciekawe życie, co? ;)


    Lady - ładnie to się śmiać z wariata? ;))
    Pozdrawiam, równie przyjaźnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię takie teksty... z jajem:)
    Gratuluję :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nivejko - ja też lubię :)
    Dziękuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ło matko scena jak z filmu:-) Ubawiłam się przednio :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Fire.woman - następna się nabija, no! ;))

    OdpowiedzUsuń
  8. Gratuluję detektywie Monk! :)))

    OdpowiedzUsuń
  9. Detektywie Monk, jesteście wielcy!!!Oraz chlubą narodu jesteście i czym tam chcecie jeszcze być;-))))
    Dzięki Pozytywko ...szczerze się obśmiałam, nie mówiąc, że mamy podobne dziwactwa;-))))

    OdpowiedzUsuń
  10. Iwuś - a dziękuję, dziękuję ;))

    Akularniczko- śmiech to zdrowie, zatem na zdrowie! ;)
    p.s.- To mówiłam ja. Chluba narodu :)))

    OdpowiedzUsuń
  11. Kolejny świetny blog o Panie Monku ;)

    OdpowiedzUsuń