środa, 9 lutego 2011

wyginam śmiało ciało...



Przychodzi taki moment w życiu, że trzeba ruszyć tyłek. Mój właśnie nadszedł. Na fali noworocznych postanowień, wynalazłam sobie Szkołę Tańca, żeby w przyjemny sposób z kilogramami powalczyć. Tańczyć uwielbiam, i robię to namiętnie od zawsze, chociaż nigdy się nie uczyłam. Ale przecież podrygiwanie w rytm muzyki, to też taniec, tak?
Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Sprawdziłam w necie godziny otwarcia, i wczoraj, późnym popołudniem zawitałam w szkolne progi.
Już w drzwiach minęła mnie grupka rozchichotanych gimnazjalistek. Przyznam, że lekko mnie to zbiło z tropu, bo oczami wyobraźni zobaczyłam siebie po pierwszej lekcji. Zdyszaną, spoconą, z połamanymi kończynami i z migotaniem przedsionków. A wokół tłum młodzieży, pokazujący sobie palcami świrniętą babę. Ale dobra, nie tylko święci garnki lepią, nie tylko małolaci mogą tańcować, tak?
Z  biciem serca słyszalnym w promieniu siedmiu kilometrów, podreptałam do kobiety, która siedziała za biurkiem. Wyglądała na recepcjonistkę. Młoda, szczupła, dystyngowana, popijała kawkę z mikroskopijnej filiżanki, odginając lekko mały paluszek. Na stole miała rozłożoną książkę, którą zamknęła, gdy tylko podeszłam.”Dziwne losy Jane Eyre” Charlotte B. – przeczytałam tytuł. Już bez większych wyrzutów sumienia przerwałam tę czytelniczą orgię.
- Dzień dobry!
- Witam, w czym mogę pomóc? – sztucznie uśmiechnęło się dziewczę i obejrzało mnie sobie od stóp do głowy. Znacie taki typ ludzi, którzy jak patrzą, to wydaje się, że rentgen w oczach mają? Podejrzewam, że torebkę też mi prześwietliła. Może mi podpowie gdzie ten kluczyk od skrzynki pocztowej, co go szukam od tygodnia…
- Chciałabym się zapisać na jakiś kurs tańca – powiedziałam uprzejmie. – Co może mi pani zaproponować?
- Proszę doprecyzować, co to znaczy „jakiś”? Towarzyski? – starannie wydepilowane kreseczki udające brwi, uniosły się na pięć centymetrów.
- Towarzyski, jak najbardziej – ucieszyłam się. – Ja uwielbiam towarzystwo!
- Dla początkujących, jak rozumiem?
- Tak jest! Początkująca, ale pełna zapału!
- Zajęcia raz lub dwa razy w tygodniu w zależności od wybranej grupy. Na jeden stopień kursu składa się z osiem godzin zegarowych, cztery spotkania po dwie godziny zegarowe – wyrecytowała.
- A jakich tańców się tam nauczę?
- Walc angielski, walc wiedeński, tango, samba, rumba, cza-cza, blues, polka, disco, dwa na jeden…
- Doskonale! – ucieszyłam się ponownie. – Wszystkie te tańce znam z pewnego programu telewizyjnego. Gwiazdy się uczyły przez tydzień każdego i takie tam… Może pani oglądała?
- Nie – odpowiedziało chłodno dziewczę.
- No nieważne. To ja poproszę. Znaczy zapisać się chcę.
- Czy ma pani partnera?
- Partnera? – zdębiałam. – Nie mam. Rozwiedziona jestem.
- Zatem nie mogę pani zapisać. Musi mieć pani partnera.
- Ale, że co? Bo do tanga trzeba dwojga? A nie mogę się samych moich kroków uczyć?
- Nie. Z kim pani będzie ćwiczyć?
- Zasadniczo mnie tam wszystko jedno – zamyśliłam się. – Mogę choćby z mopem, chodzi mi o naukę, zabawę, rozrywkę, wysiłek fizyczny połączony z przyjemnością i tak dalej. Rozumie pani?
- Nie.
- Aha – poddałam się. – A nie ma kursów dla kogoś, kto nie ma pary?
- Są.
- No, to jesteśmy w domu. To ja taki poproszę dla samotnych. Niekoniecznie rozwiedzionych.
- Taniec brzucha, czy na rurze? – zapytała i zaczęła przeglądać jakieś notatki. – Bo jak taniec brzucha, to może być w czwartki. Są wolne miejsca.
- A jak na rurze, to pewnie w piątki? – domyśliłam się.
- Dlaczego w piątki?
- Bo w soboty siup! Do klubu go-go!
- Nie rozumiem pani – powiedziała beznamiętnie.
- Ja żartuję – westchnęłam. Już mnie zaczynało to kamienne dziewczę irytować lekko.
- Zapisuje się pani, czy nie?
- Zapisuję – skapitulowałam. – Na czwartki, na taniec brzucha.
- Proszę wypełnić ten formularz, oraz wnieść zaliczkę. Zaliczka jest bezzwrotna, jeśli pani zrezygnuje w niewyjaśnionych okolicznościach.
- Jak w niewyjaśnionych okolicznościach, to pewnie mnie kosmici porwą – mruknęłam i zaczęłam wypełniać rubryczki.
- Proszę?
- Nic, nic. Znów żartuję.
- Ach tak.
Formularz wypełniłam, kasę wysupłałam z portfela i zapłaciłam.
- Do widzenia w czwartek i życzymy przyjemnej zabawy – powiedziało dziewczę obojętnie i wróciło do lektury.
- A dziękuję, dziękuję.
Już stojąc w drzwiach odwróciłam się na chwilkę.
- Ta co wyje na strychu, to Berta, jego była żona – powiedziałam.
- Słucham?!
- A  na końcu podpali chałupę, a Rochester oślepnie. Ale i tak się wszystko dobrze skończy, proszę czytać spokojnie. Do widzenia!

No dobra, wredna jestem. Marną mam satysfakcję.
Ale mam! :))





17 komentarzy:

  1. No kurczę! Ale babsztyl, nic ze scenerii filmu z Richardem Gere, gdzie mogło jakoś tańczyć trzech samotnych panów z kijami od szczotki i na przemian z panią nauczycielką!
    A już myślałam, że w dzisiejszych czasach jest to prostsze, że można coś zrobić bez partnera.
    Ale okazuje się, że tylko taniec brzucha albo na rurze.
    A może powinnyśmy się zgłosić we dwie i być mnie przedstawiła jako swojego ... swoją partnerkę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo ja szczerze mówiąc też powinnam ruszyć cztery litery i to ostro! Inaczej lato powitam usuwany przez zielonych z plaży waleń! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kryste, co albo bym te panienke ugryzla, albo zrezygnowala, balabym sie, ze na tych lekcjach moze byc podobna atmosfera. Kiedy sie ludzie naucza, ze taka osoba to pierwszy kontakt z klientem? Takie baby odpychaja klientow.

    OdpowiedzUsuń
  4. Taniec na rurze brzmi zachęcająco;) szkoda że tak daleko mam do W-wy;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Iwuś - Ty moja partnerko ;)) A która z nas będzie się męskich kroków uczyć? Czy na zmianę, czy jak? Wyobrażam to sobie ;))))


    Star - no takie "kamienne twarze" jak je roboczo nazywam, potrafią zirytować. Ja to czasem mam ochotę kogoś takiego uszczypnąć, żeby się upewnić, czy to robot, czy człowiek. Ale co poradzić, pani się pewnie wydawało, że bardzo profesjonalna jest...


    Nivejko - no ja wyobraziłam sobie siebie, jak zwisam smętnie z tej rury i wołam, żeby mi ktoś pomógł zejść ... odpada ;)
    Ale gdybyś Ty się kiedyś przeprowadzała, to pamiętaj... rura w piątki jest! ;))


    Buziaki, moje Panie :** Dobranoc!

    OdpowiedzUsuń
  6. bardzo, ale to bardzo dobrze jej zrobiłaś, ma za swoje

    OdpowiedzUsuń
  7. Piotr, to się fachowo nazywa "uczulenie na sztywniaków obu płci" ;)
    leczę się...

    OdpowiedzUsuń
  8. Aj tam, od razu wredna ... zaoszczędziłaś jeno kobiecie stresów wynikłych z ciekawości, jak się czytana przez nią książka,skończy;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Akularku - znaczy co? Dobre serce mam, tak? :))
    Podoba mi się ta interpretacja! :)))

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja bym pewnie się nie zapisała. Tupnęłabym tylko swoją śliczna racicą i odwróciłabym się na pięcie no i książkę obrzydziłabym jej koniecznie

    OdpowiedzUsuń
  11. Gosiu, z tą książką to tak spontanicznie wyszło. Siedzi we mnie wredny demon i chociaż zwykle na uwięzi go trzymam, to czasem się ujawnia :))
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  12. I dobrze jej tak!!! Uhhhh Podziwiam Cię, choć wiesz co? Normalnie współodczuwałam tą rozmowę. I na końcu, jakbym mogła, to rzuciłabym Ci się na szyję z radości. Że jej powiedziałaś:)) Co do tego typu ludzi. Ja wiem, że są tacy i nie powinnam tego krytykować, czepiać się itd itp, ale mój organizm nie trawi takich. A za co Cię podziwiam? Że tak długo wytrzymałaś. We mnie niestety wtedy się budzi wydra, oj straszna wydra - nawet sobie nie wyobrażasz jak straszna! Do tego chłodna nad wyraz. Oj jaka ja się robię złośliwa...I nie pytaj dlaczego, nie potępiaj. Jakoś nie pasują mi tacy ludzie...Uhhhh

    OdpowiedzUsuń
  13. MissIncognito - meliski? :)) Spokojnie, tylko spokój może nas uratować. Nie wszystko da się przez net załatwić, czasem trzeba stanąć oko w oko z potworem.
    A, że złośliwe bywamy...
    No cóż...
    Jakoś to przeżyjemy, tak? :)
    Pozdrawiam cieplutko ;*

    OdpowiedzUsuń
  14. Przecież ona Cię nie ROZUMIAŁA :)))), nie ogarniała Twojego przekazu. Co za małpa :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Aga :)))) A wiesz, że to możliwe? Wyraz twarzy miała... wskazujący, że możesz mieć rację ;))

    OdpowiedzUsuń
  16. SDamą piosenką wprawiłaś mnie w dobry nastrój - dla mnie to absolutny hicior wszech czasów.

    Ja proponuję w kwestii reklamy:
    "Taniec na rurze dla rozwiedzionych"
    "Taniec brzucha dla samotnych" też powinien chwycić.
    A swoją drogą...
    Czekam na jakąś relację z nauki :)


    PS: a innych rozwiedzionych tam nie ma, zeby na towarzyski można?
    I czemu ta Berta wyje, na Boga, na strychu?

    OdpowiedzUsuń
  17. Dorka, nawet jeśli są jacyś inni rozwiedzeni, to Pani nie była uprzejma mnie powiadomić o tym fakcie ;)
    Relacji nie będzie, bo nie ma o czym pisać - nudy, nudy i więcej nie idę. Poza tym, jestem chwilowo przygnieciona przez siedemnaście pomarańczowych segregatorów z fakturami - jak się odkopię, to dam znać ;)

    A Berta wyje na strychu, bo jest obłąkana z tego co pamiętam ;) i Pan Małżonek ją tam troskliwie zamknął ;))

    pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń