środa, 15 września 2010

Modena


         Dom był zwyczajny, murowany. Miał dach, schody, okna, drzwi i wszystko to, co mieć powinien. Przy wejściu, po prawej stronie zobaczyłam nawet małą, drewnianą budę. Pustą oczywiście, bo czego miałby tu pies pilnować. Po lewej, na niewielkim trawniczku stała niebieska huśtawka. Trochę pordzewiała, ale kiedy usiadłam i odepchnęłam się nogami, pofrunęłam do góry.
- Jarek! Zobacz, ja latam!
Mój mąż przerwał wypakowywanie bagaży z auta i popatrzył z politowaniem.
- Jak dziecko, normalnie jak dziecko – powiedział.
A ja odpychałam się coraz mocniej i mocniej, jakbym naprawdę mogła dzięki temu odlecieć. Wiatr rozwiewał mi włosy i bezczelnie zaglądał pod sukienkę. Nie przejęłam się tym. W końcu jestem na urlopie. A zresztą, kto mnie tu, na tym pustkowiu zobaczy?
- Proszę zejść z huśtawki…– usłyszałam nagle szorstki głos.
Szybko wyhamowałam i zeskoczyłam na ziemię. Z niepewną miną stanęłam naprzeciwko niskiej, starej kobiety. Jej pomarszczoną twarz wykrzywił złośliwy uśmieszek.
- Bo jeszcze, nie daj Boże, jakaś krzywda się pani stanie – dokończyła.
- Przepraszam – powiedziałam ze skruchą i przygładziłam włosy. – Nie wiedziałam, że nie wolno.
- Wolno, wszystko wolno. W końcu państwo płacą. Tylko to niebezpieczne, tu dzieciaków nie ma od dawna, wszystko pordzewiałe. Radzę uważać.
- Pani Jadwiga? – Jarek podszedł i wyciągnął dłoń na powitanie – Wiem, mieliśmy być wcześniej, ale proszę zrozumieć, korki straszne. Mam nadzieję, że nie czekała pani na nas za długo?
- Mam czas to i czekałam – odpowiedziała kobieta ignorując wyciągniętą rękę. – Proszę za mną. Pokażę państwu dom.
Co było robić, podreptaliśmy za nią. W miarę naszego dreptania, dopadały mnie coraz większe wątpliwości. Dom był po prostu zaniedbany. Centymetrowa warstwa kurzu pokrywała dosłownie każdy jego skrawek. Już w przedpokoju potknęłam się o jakieś stare kalosze i wyrżnełam głową o lustro.
- Proszę uważać – syknęła kobieta. – Jeszcze pani coś stłucze!
- Kiedy tu ciemno jest, nic nie widać – próbowałam się usprawiedliwić, ale Jarek ścisnął mnie za łokieć, żebym zamilkła.
- Prąd trzeba oszczędzać. Oczywiście spisałam liczniki i podsumuję kiedy będą państwo wyjeżdżać. Zresztą, nie wiem nawet czy żarówki dobre jeszcze. Od dawna nie było żadnych letników…
- Nic dziwnego – powiedziałam cicho do siebie.
Nic więcej nie dane mi było chwilowo dodać, gdyż weszliśmy do kuchni i straciłam głos. Po prostu oniemiałam. W świetle jarzeniowej żarówki, oczom moim ukazał się koszmar. Takiego brudu próżno by szukać w najgorszych melinach. Wszystkie sprzęty kuchenne były pokryte zaschniętymi, brązowymi plamami. Wyglądało to jak rzeźnia, jakby ktoś tu dla zabawy granatem rozerwał krowę. Po prawej stronie, przy oknie, stał stół przykryty beżowym obrusem w kwiaty. Kiedy podeszłam bliżej zobaczyłam, że te kwiaty to też rdzawe plamy. Spojrzałam na Jarka błagalnie. Ale on albo nie widział, albo udawał, że nie widzi.
- Dziękujemy za oprowadzenie. Myślę, że z całą resztą sobie poradzimy – powiedział w stronę staruszki.
- Doskonale – odpowiedziała i rzuciła pęk kluczy na brudny stół. – Przyjdę równo za tydzień, w sobotę, to się rozliczymy.
- Jeszcze raz dziękuję. Jest pani bardzo miła.
- Nie jestem. Ale to nie ma żadnego znaczenia.
Kiedy wyszła przystąpiłam do ataku.
- Czyś ty oszalał? – wydarłam się. – To ma być ten raj? To ma być to superowe, ustronne miejsce idealne na urlop?! Pogięło cię?
- Ania, ciszej, bo jeszcze nas usłyszy.
- A niech słyszy! To jest kpina jakaś, czy ty tego nie rozumiesz? Mamy tu spędzić tydzień, a potrzeba miesiąca, żeby to wszystko jakoś ogarnąć! Tu jest taki syf, że nie ma gdzie usiąść!
- Nic nie będziemy ogarniać. Będziemy tu tylko spać. Obiady możemy jeść w pobliskim miasteczku, widziałem jakiś barek po drodze. A jutro pójdziemy na cały dzień na łódkę. Będzie fajnie, zobaczysz!
- Jarek, ile my za to płacimy? – coś mnie tknęło i utkwiłam morderczy wzrok w mężu.
- Na tyle mało, że nas stać na urlop.
- To nie mogliśmy na przykład wziąć namiotu i rozbić się nad samym jeziorem? Wszystko byłoby lepsze od tej rudery!
- Wiesz, że nie lubię spać w namiocie. Już lepszy nad głową byle jaki dach, niż kawałek materiału. A jak przyjdzie burza? Umiesz chociaż rozpalić ognisko? – nie poddawał się.
- Nie umiem.
- Ja też nie. No dobra, koniec tego narzekania, trzeba szukać pozytywnych stron – mrugnął do mnie okiem. – Jesteśmy sami, wokół tylko świerszcze i żaby. Jutro się wyciągniesz na łódce, złapiesz piękną opaleniznę. Ja połowię rybki i w ogóle. No mówię ci, będzie super!
- Taaa, z pewnością. Urlop moich marzeń. Nie wiem jak ci dziękować, mój mężu – prychałam jak dziki kot.
- No już, już – podszedł do mnie i przytulił. – Najważniejsze, że jesteśmy razem, tak? Cała reszta się nie liczy.
- Mogłeś mnie po prostu uprzedzić – powiedziałam już ciszej.
- Przepraszam. Masz rację, powinienem ci powiedzieć. Ale czy wtedy byś tu przyjechała?
- Nie – przyznałam.
- No widzisz?
- Nic nie widzę. Wolę nie otwierać oczu – wyszeptałam w jego ramię.

***

Kuchnię faktycznie sobie odpuściliśmy. Wspólnie postanowiliśmy po prostu do niej nie wchodzić. Ale trzeba było zorganizować miejsce do spania i to okazało się kolejnym problemem. Obeszliśmy wszystkie pomieszczenia. Pokój, w którym spodziewaliśmy się znaleźć łóżka był zamknięty. Jarek wypróbował wszystkie klucze zostawione przez tę koszmarną kobietę i nic. Zamknięte na amen.
- I co teraz? – zapytałam. – Gdzie będziemy spać?
- Nie wiem, daj mi się chwilę zastanowić – podrapał się kluczem po brodzie.
- A nie możesz wyważyć tych drzwi? – zasugerowałam.
- Wyglądam ci na supermana?
Przyjrzałam się mężowi krytycznie. No, fakt, chudy jest jak szczapa. Może jakby jakieś tekturowe te drzwi były, z dykty czy tam czegoś, miałby niewielkie szanse. Te tutaj wyglądały bardzo solidnie. Za bardzo.
- Ale przecież musisz coś zrobić! – czułam, że za chwilę wpadnę w konkretną panikę. - Nie mamy gdzie spać, nie mamy co jeść, jesteśmy na końcu świata i na dodatek chyba słyszę, że zbliża się burza. Co to tak burczy? Grzmoty?
- Nie…to mi w brzuchu – odpowiedział zawstydzony.
- O matko – roześmiałam się, pierwszy raz odkąd tu przybyliśmy. – Jesteś wariatem, wiesz?
- Wiem. Na dodatek głodnym wariatem– też się uśmiechnął.
- Myślisz, że możesz być przez to niebezpieczny? – udałam, że się zastanawiam.
- Oczywiście. Jak tylko uda mi się zorganizować miejsce do spania, zobaczysz jaki ze mnie dziki zwierz!
- Dobra, dziki zwierzu – zarządziłam. – To ty spróbuj coś pokombinować z tymi drzwiami, a ja się przelecę po domu. Może mi się uda znaleźć jakiś czajnik elektryczny, to chociaż kawy ci zrobię, zgoda?
- Zgoda. Ale pamiętaj…
- Co?
- Prąd należy oszczędzać – zaskrzeczał, udając głos starej kobiety.
Oboje się roześmieliśmy. Przesłałam mu ręką buziaka i odmaszerowałam na zwiedzanie Strasznego Dworu, jak już w myślach zaczęłam nazywać to miejsce. Teoretycznie powinnam takie wycieczki po cudzej chałupie uskuteczniać z mężem, ale pomyślałam, że nic złego w puściutkim domu nie może mnie spotkać.
I to był mój pierwszy błąd.

***


Kiedy dotarłam na strych zaczęłam żałować, że nie wzięłam z dołu latarki. Oczywiście przy wejściu był kontakt, ale poza smętnym „pstryk” nic więcej nie udało nam się wspólnie zdziałać. Poza tym, postanowiłam nie dotykać więcej niczego bez potrzeby, gdyż mało brakowało a przykleiłabym się do kontaktu na wieki, taki był lepki i brudny. Popchnęłam lekko drzwi i wlazłam ostrożnie do środka. Wgapiałam się w ciemność, jednocześnie modląc się, żeby tu nie było pająków. Naturalnie pająki były, w końcu to strych, ale nie dopuszczałam do siebie tej straszliwej myśli, żeby nie zacząć wrzeszczeć. Po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do panującej ciemności. Zobaczyłam, że w dachu są cztery niewielkie okienka, które wpuszczają odrobinę światła. Na moje nieszczęście właśnie zaczął zapadać zmierzch, więc robiło się coraz ciemniej.
Wtedy moją uwagę przyciągnął bujany fotel stojący w kącie, po lewej od wejścia. Podeszłam ostrożnie, złapałam za oparcie i majtnęłam z całej siły. Rozhuśtał się z cichym skrzypieniem. Zawsze kochałam bujane fotele. Zresztą, huśtawkom też nie popuszczam. Nieraz już było tak, że dzieci z mojego osiedla czekały w kolejce zanim nie zejdę. Uwielbiam się bujać! Teraz też, pokonując wizję rozklapcianego moją pupą pająka, usiadłam wygodnie i odepchnęłam się nogami. Ciemno było jak w afrykańskiej komodzie, ale i tak świat przyjemnie zawirował. Przymknęłam oczy i wtedy usłyszałam skrzeczący głos.
- Zejdź z fotela.
Stłumiłam dziki wrzask i czym prędzej wyhamowałam. Serce, które właśnie postanowiło mi wyskoczyć z piersi, wybijało szybki rytm, doskonale słyszalny w tej strychowej ciszy.
- Halo? Jest tu kto? – zapytałam głośno.
- Ja.
- To znaczy kto? Nic nie widać przez te egipskie ciemności…
- Proszę zejść z fotela – powtórzył głos.
- Już, już schodzę – powiedziałam ugodowo i zlazłam. – Przepraszam, nie sądziłam, że tu ktoś jest. Wynajęliśmy z mężem ten dom. Na tydzień. Nie jesteśmy złodziejami ani nic.
- Wiem, widziałam was wcześniej.
- Tak? – zdziwiłam się i spróbowałam zlokalizować skąd dochodzi głos. Wszystko wskazywało na starą szafę, stojącą przy drzwiach. Niewiele myśląc podeszłam ostrożnie bliżej i przyłożyłam do niej ucho.
- Tak – powiedział głos i już miałam pewność. Ktoś jest w szafie! Ale dlaczego na miłość boską i przede wszystkim – kto?!
- Jak masz na imię? – zapytałam. – I kim jesteś? I dlaczego siedzisz w szafie?
- Mam na imię Modena. I jestem tu za karę.
- Za karę? Co to za głupstwa? – roześmiałam się. – Wyjdź, Modena, poznajmy się. Mam na imię Ania, a na dole jest mój mąż. Możemy się napić razem herbaty czy coś… Mieszkasz tu? To twój dom?
- Trochę.
- To znaczy co?
Odpowiedziała mi cisza. Złapałam za uchwyt drzwiczek i wtedy stało się coś dziwnego. Metalowa rączka zaskrzeczała jak jakiś ptak i natychmiast zaczęła się żarzyć. Odskoczyłam.
- Hej! Co jest?! – wrzasnęłam. – Co to za głupie żarty?!
- Nie możesz otworzyć tych drzwi. Nikt nie może.
- Poparzyłam się klamką! Jak to w ogóle możliwe?! – dmuchałam na dłoń, gadałam do szafy i czułam, że najlepiej będzie już zejść na dół. Może wrócę tu później, razem z Jarkiem. Póki co, miałam dość wrażeń.
- Masz nauczkę, żeby nie próbować otwierać drzwi, za które cię nikt nie zapraszał – powiedziała Modena i mogłabym przysiąc, że chichocze.
- No dobra, rozumiem. Nie to nie – oświadczyłam nieco przerażona.
- Idziesz już? – zapytała.
- Tak. Muszę wracać do męża.
- Pozdrów Jarka ode mnie.
- Chyba nie mówiłam jak ma na imię… - zastanowiłam się.
Odpowiedział mi tylko chichot.

***

- Kobieta w szafie? Dobrze się czujesz kochanie? – zapytał Jarek z troską.
Było już dobrze po północy. Leżeliśmy na podłodze, na ogromnym legowisku składającym się z naszych wszystkich ubrań, obrusów i kocy znalezionych w domu, firanek i zasłon a także jednego, włochatego dywanika. Pod głowami, w charakterze poduszek, wystąpiły nasze plecaki i moja torebka. Drzwi do pokoju sypialnego, oczywiście się Jarkowi nie udało otworzyć, więc musieliśmy sobie poradzić. Jakoś.
- No mówię ci. Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale wiem też, co widziałam.
- Przecież mówiłaś, że jej nie widziałaś? – przekomarzał się ze mną.
- O matko, no! Ale słyszałam! Głośno i wyraźnie jak teraz ciebie.
- Kochanie, ta straszna baba od której wynająłem dom, zapewniała mnie, że jest pusty. I ja jej wierzę. Kto chciałby tu mieszkać? I to w szafie? Nie, to niemożliwe.
- Jakiejś starej babie to wierzysz – powiedziałam z urazą. – A własnej żonie nie!
- Kotuś…
- Wypchaj się. A tak w ogóle to Modena kazała cię pozdrowić – prychnęłam i pokazałam mu język.
- Jak? Jak powiedziałaś? – Jarek uniósł się na łokciach i zajrzał mi w twarz. Był przerażony a na czole zobaczyłam kropelki potu.
- Modena – powtórzyłam niepewnie. – Co ci? Co się stało?
- Jezu…
- Jarek? Mów mi natychmiast o co chodzi! Nie strasz mnie! To coś okropnego, tak? Wy się znacie? Kto to jest Modena? Jarek?! – nie jestem pewna, ale chyba zaczęłam krzyczeć.
- Nie, to niemożliwe… - wyszeptał mój mąż i opadł na nasze plecaki. – To zbieg okoliczności, albo pomyłka jakaś. Tak, pomyłka. To samo imię, nic więcej…
- Jarek?
- Śpij już. Jutro ci wszystko wyjaśnię, dobrze?
- Ale…
- Proszę, zrób to dla mnie i o nic dziś nie pytaj. Muszę coś przemyśleć. Przysięgam, że wszystko ci opowiem. Widocznie już czas…
- Czas? Na co?
- Na prawdę.
Byłam zdezorientowana. Jednocześnie chciałam usłyszeć co miał mi do powiedzenia, ale czułam też, że może mi się to nie spodobać. Nieczęsto zdarzało mi się dotąd widzieć Jarka w takim stanie. Jednak byliśmy małżeństwem od pięciu lat. Zazwyczaj zgodnym, dobrym i kochającym,. Postanowiłam poczekać na te cholerne wyjaśnienia do rana.
I to był mój drugi błąd.

***

Oczywiście nie mogłam spać. Wierciłam się jak jakaś oszalała norka. Jarek też wstawał kilkakrotnie, żeby zapalić kolejnego papierosa. Było mi go naprawdę żal, ale nic nie mówiłam. Widziałam jak się męczy. Wzdychał, chodził, palił, myślał. W końcu, około trzeciej nad ranem usłyszałam jego cichutkie pochrapywanie. Leżałam wpatrując się w odrapany sufit a przed oczami przesuwały mi się koszmarne obrazy. Ta Modena to na pewno jego kochanka. Albo może ktoś z przeszłości, myślałam. Może znali się w dzieciństwie? Przecież Jarek wychowywał się niedaleko, może to jakaś jego koleżanka. Albo jednak kochanka – podpowiedział znów złośliwy umysł. Ale dlaczego na miłość boską ktoś miałby siedzieć w szafie?! Nawet jeśli jest czyjąś kochanką… nie, to bez sensu.
Wiedziałam, że nic nie wymyślę, a do rana zostało ładnych parę godzin. Postanowiłam działać i od razu poczułam przypływ sił. Najgorsze to nic nie robić. Wstałam i po cichutku się ubrałam. Wygrzebałam z plecaka latarkę i baterie. Tak wyposażona, w bojowym nastroju ruszyłam po schodach na strych. Niech mi się ta cholerna Modena natychmiast wytłumaczy ze znajomości z moim mężem!
Odwagi starczyło mi do drzwi. Stanęłam przed nimi i z wahaniem przytknęłam ucho. Nic, cisza. Popchnęłam je ostrożnie i weszłam do środka. Zapaliłam latarkę i głośno wypuściłam powietrze z płuc. Nawet sobie nie zdawałam sprawy z faktu, że wstrzymałam oddech. Patrzyłam i nic nie rozumiałam. Strych, porządnie oświetlony latarką, był pusty. Nie było szafy, skrzyni, bujanego fotela. Nic nie było! Puste ściany i kurz na podłodze. Co jest, do cholery? Przecież nikt nic nie znosił z góry, bo byśmy przecież słyszeli! Co tu się dzieje, jak rany!
- Halo! – wrzasnęłam. – Modena! Jesteś tu?
Tak jak się spodziewałam, odpowiedziała mi cisza. Zrobiło mi się słabo. Podeszłam do małego okienka i próbowałam je otworzyć, ale ponieważ to był ogólny koszmar, więc okienko także musiało odegrać swoją rolę. Za cholerę nie dałam rady.
Wtedy coś zaszeleściło mi pod nogami. Spojrzałam w dół i zobaczyłam malutkie skrawki papieru rozsypane na podłodze. Wyglądało to, jakby ktoś podarł list, bo część była zapisana. Ustawiłam latarkę w taki sposób, żeby świeciła mi na ręce i zaczęłam składać kartkę w całość. Przyznaję, trochę to trwało. Niektóre słowa były nieczytelne, ale generalnie tekst był po polsku, tylko pisany jakąś dziwną techniką. Litery miały długie ogonki i zawijasy, przypominały trochę ręczne pismo mnichów, czy coś takiego. Przynajmniej tak mi się skojarzyło. Po chwili mogłam odczytać co następuje:
„ i przyjdzie dzień, w którym grzeszne ciała połączą się w piekielnym uścisku na wieki. Wtenczas spełni się przepowiednia.”
Czytałam tekst chyba z milion razy, a oczy już miałam jak spodeczki deserowe. Grzeszne ciała? Czyli jednak zdrada! Modena musi być jego kochanką, a teraz czeka ich jakaś piekielna kara! O Jezu, co ja mam robić? No dobra, zdradził mnie, ale zginąć za to w diabelskich męczarniach to chyba lekka przesada? Musze go ratować, ale jak?!
Nie namyślając się dłużej, pozbierałam te karteluszki, zacisnęłam mocno dłoń i zbiegłam szybko na dół. Musze obudzić Jarka, myślałam. Musimy uciekać. Nieważne czy mi uwierzy czy nie. Ja mam przeczucie, że spotka go coś złego! A w przeczucia żony można nie wierzyć, ale słuchać jej należy bezwzględnie! I kropka!
Kiedy dotarłam na dół, Jarka nie było. Zobaczyłam tylko pusty śpiwór i rozgrzebane posłanie z ubrań. Wszystkie światła były pozapalane, było jasno jak w dzień. Na krzesełku turystycznym siedziała za to jakaś kobieta. Była tyłem do mnie i właśnie czesała długie, czarne włosy.
- Kim pani jest?! – warknęłam. – I gdzie jest mój mąż?
Odwróciła się powoli w moją stronę. Była przepiękna. Lekko skośne oczy sugerowały azjatyckie korzenie. Drobnej postury, z niezwykle bladą twarzą i z długimi włosami w kolorze smoły, przypominała porcelanową lalkę. Ubrana była w brązową, błyszczącą suknię z niewielkimi guziczkami a na szyi miała sznur beżowych pereł. Patrzyła na mnie i uśmiechała się leciutko, tymi swoimi idealnie skrojonymi ustami.
- Modena? – zapytałam niepewnie.
- Podejdź bliżej, nie bój się – powiedziała.
- Gdzie jest Jarek?
- Powiedziałam, żebyś podeszła.
- Ale…
Wtedy poczułam niezwykłą siłę. Nie chciałam iść w jej stronę, ale moje nogi zadecydowały za mnie. Przerażona zbliżyłam się do tej kobiety i usiadłam na podłodze. Nie wiem jak to dobrze wytłumaczyć, ale czułam, że muszę zrobić wszystko co powie. Po prostu muszę.
- Uczeszę cię – powiedziała i lekko dotknęła mojego ramienia. Posłusznie odwróciłam się do niej tyłem. Zaczęła gładzić mnie po włosach, a potem delikatnie je rozczesywać. Siedziałam jak sparaliżowana, nie mogłam poruszyć nawet ręką. Czułam się, jakby mnie ktoś związał.
- Wiem, że się boisz, ale zapewniam, że nie ma czego – wyszeptała mi w ucho – Wszystko będzie dobrze.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że potrzebuję twojej pomocy w pewnej delikatnej sprawie – powiedziała, nie przerywając czesania – Jarek niestety nie chciał się zgodzić. Szkoda, lubiłam go. Żałuję, że był na tyle uparty by ze mną walczyć. A przecież wiedział, że…
- Dlaczego mówisz o nim w czasie przeszłym? – wychrypiałam przez zaciśnięte strachem gardło.
- Mała spryciulka – Modena roześmiała się głośno. – Jesteś idealna! Wiedziałam, że Jarek ma dobry gust, ale nie spodziewałam się, że przyprowadzi mi taki kąsek.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Tak.
- Czy to ma coś wspólnego z przepowiednią? Jesteście kochankami?
- Powiedział ci o przepowiedni? – wyraźnie była zaskoczona.
- Tak – skłamałam gładko.
- Tym lepiej – powiedziała zimno i przerwała czesanie. – Zatem szkoda czasu. Zaczynajmy.
Dotknęła mojej ręki i poczułam, że wstaję. Sama też się podniosła. Ze zdziwieniem zauważyłam, że jest trochę niższa ode mnie. Kiedy siedziała wydawało mi się, że jest szczupła i wysoka, może przez te jej niewiarygodnie długie nogi. Nadal nie mogłam ruszać rękami, ale bez problemu odwróciłam głowę i zobaczyłam, że na stole leży niewielki scyzoryk, którym Jarek wcześniej próbował podważyć zawiasy w drzwiach. Pomyślałam, że to dla mnie szansa. Trudno, w życiu nie zabiłam nawet muchy, ale przed sobą mam wariatkę, więc mam prawo się bronić. Żebym tylko mogła się ruszać…
Wtedy Modena uniosła się lekko na palcach i pocałowała mnie w usta. Próbowałam się wyrwać, ale niewidzialna pętla trzymała mocno. Po chwili przestałam protestować. Po pierwsze nie było sensu, po drugie, ku swojemu zaskoczeniu, zaczęłam czuć znajome, przyjemne napięcie.
- Więc to nie chodziło o Jarka? – zapytałam, kiedy zaczęła delikatnie masować moje plecy.
- Nie. Od początku chodziło o ciebie.
Zamknęłam oczy.
I to był mój trzeci błąd.

***

Czasami, kiedy budzimy się po długim śnie, nie wiemy gdzie się znajdujemy. Wszystko wydaje się obce. Łóżko na którym leżałam z całą pewnością nie było moje. Ale kiedy otworzyłam oczy, najpierw zobaczyłam drewniany sufit. Wpatrywałam się w niego do chwili, gdy usłyszałam odgłosy przekładanych talerzy lub szklanek. Takie znajome, swojskie brzęczenie, jak ktoś krząta się w kuchni. Odwróciłam głowę i zobaczyłam panią Jadwigę. Podśpiewując, mieszała drewnianą łyżką w jakimś garnuszku. Uniosłam się na łokciach i zawołałam:
- Halo! Proszę pani!
Podeszła do mnie, nie przerywając mieszania. Zauważyłam, że się zmieniła. Już nie była odpychającą starą babą. Patrzyły na mnie sympatyczne, nieco wyblakłe oczy, otoczone siateczką drobnych zmarszczek. Wyglądała jak uosobienie marzeń o kochanej babci, takiej, którą się wielbi do końca dni i rozpacza nad grobem, kiedy odejdzie.
- Robię ci lane kluseczki – powiedziała. – Musisz nabrać sił, dziecko…
- Co… co się stało?
- Nie pamiętasz? Może to i lepiej – zastanowiła się. – Zdarzył się okropny wypadek.
- Wypadek?
- Tak, w domu wybuchł pożar. Twój mąż próbował gasić, dzielny mężczyzna… niestety, nie udało mu się. Kiedy przyjechali strażacy było już po wszystkim.
- Pożar?! To niemożliwe…
- Tak, straszne nieszczęście. Dobrze, że moja córka była akurat w pobliżu, uratowała cię, wiesz? Weszła do płonącego budynku i cię wyciągnęła. Gdyby nie ona…
- Co pani mówi?! To jakieś bzdury! – odrzuciłam kołdrę i zerwałam się z łóżka.
Poczułam zawroty głowy, więc posłusznie znów się położyłam i wtedy usłyszałam odgłos otwieranych drzwi. Do pokoju weszła Modena, uśmiechnięta i piękna jak poranek. Podeszła do pani Jadwigi i pocałowała w policzek.
- Cześć mamo – powiedziała. – Obudziła się już?
Obie spojrzały na mnie przyjaźnie.
- Chcę do domu – wyszeptałam przerażona.
- Ależ jesteś w domu, kochanie – roześmiała się Modena i nachyliła nade mną tak, że staruszka nie mogła usłyszeć jej kolejnych słów.
- To będzie teraz twój dom. A ty jesteś moja. Na wieki.

„…i przyjdzie dzień, w którym grzeszne ciała połączą się w piekielnym uścisku na wieki…”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz