środa, 15 września 2010

Jakie to dziwne...



           Przyszłam dziś do pracy w bojowym nastroju. Pomijam już bojówki, opinające moją szanowną czteroliterową. Wspomnienia nie wart jest również pilniczek w torebce. Wiadomo, że to niezawodna broń kobieca. I niech was nie zwiedzie fakt, że nie używa się już metalowych. Taki papierowy też można wsadzić w oko. Zboczeńcowi na ten przykład.
            Ale do rzeczy. Dziarskim krokiem wmaszerowałam do pracy. Energicznie ściągnęłam z siebie wierzchnie okrycie i stylowo rzuciłam na wieszak. W międzyczasie już pstryknęłam czajnik elektryczny, gdyż wiadomo, że bez kawy dzień się nie zacznie. Bez porannej dawki kofeiny nadal jest noc. A w nocy się śpi, a nie myśli. Zatem, bez zbędnych rozmyślań zasiadłam do biurka i przełożylam kilka papierów. Potem poprawiłam kilka długopisów w metalowym piesku. Chwaliłam się już, że mam metalowego pieska na długopisy? Nie? To niniejszym się chwalę.
            Zalewając kawę nadal czułam rozpierającą mnie energię. Nie wiem, czy to  wpływ słońca, które wreszcie zdecydowało się pokazać twarz, czy może efekt leniwego weekendu. Faktem jest, że nie mogłam usiedzieć na pupie. Ważne Papiery, swoim zwyczajem, wołały o odrobinkę zainteresowania, ale ja czułam wyraźną potrzebę prawdziwej, fizycznej pracy.
Wiem, wiem, powinnam się zamknąć w łazience i przeczekać.
Wymyśliłam mycie okien. Przygotowałam sobie wszystkie niezbędne akcesoria, z kuchni zabrałam gumowe rękawice i płyn do naczyń. Nalewając wody do miski zaczęłam nucić „ Jak dobrze wstać, skoro świt” . Obrazu mojego szaleństwa dopełniła drabina, którą z niemałym trudem wyciągnęłam ze schowka.
- Dobrze się czujesz? – zapytała troskliwie Ruda.
- Doskonale!
- Bo nie wyglądasz… Po cholerę ci drabina?
- Przyniosę ci gwiazdkę z nieba, cieszysz się? – fuknęłam obrażona.
- Ogromnie. Ale pamiętaj, jak skręcisz sobie kark, to biorę twoje biurko, okey?
- Bierz co chcesz, nawet deszcz! – zanuciłam przebój biesiadno-disco-polowy.
- Oszalała całkiem…
Wytargałam wszystko na zewnątrz. Sapiąc i dysząc pomyślałam, że w zasadzie to już mam ćwiczenia fizyczne zaliczone, spokojnie mogę wracać. Ale ponieważ u mnie Plan droższy od pieniędzy, wdrapałam się na drabinę i rozpoczęłam akcję doczyszczania powierzchni szklanych.
- Dzień dobry! – usłyszałam głos. Niewątpliwie męski.
- Dzień dobry – odpowiedziałam i z czubka drabiny, niczym z niebios, spojrzałam na natręta. Niewysoki, elegancki blondynek, krótko ostrzyżony. W ręku teczka, pod pachą jakieś dokumenty. Oho, coś mi chce sprzedać, pomyślałam.
- Szef jest? – zapytał, nosem wskazując drzwi wejściowe.
- Nie ma, a o co chodzi?
- E, nie będę pani ślicznej główki zawracał. Niech pani myje te okna  – uśmiechnął się, pokazując uporządkowane uzębienie. Normalnie, jakby ktoś od linijki ciął.
- Niech pan spokojnie zawraca, bo szefa nie ma i nie będzie – powiedziałam uprzejmie.
- Wyjechał? Urlopik mały? – wyszczerzył się ponownie – Tak to właśnie jest, szef na Majorkę, a pracownik zapieprza, żeby bilet lotniczy mu opłacić, nie?
- Nie. Po prostu nie mamy szefa.
- Aaa, a szefowa jest?
- Ale o co chodzi? – zirytowałam się, bo poczułam, że mi woda po rękawie cieknie.
- Przecież nie będę ze sprzątaczką o biznesie rozmawiać – roześmiał się na głos. – Oczywiście uważam, że żadna praca nie hańbi. Żeby nie było.
- No, racja.
- To jak? Jest ta szefowa, czy nie?
- Jest. Przed panem stoi. A nawet nad panem – powiedziałam, machając mu ścierą przed oczami i uśmiechając się miło.
- To pani?! – prawie słyszałam łoskot opadającej szczęki. Sztucznej, jakby ktoś mnie pytał.
- Ja. A co się pan tak dziwi?
- Nie, nic – wycofywał się szybko. – Bo ja w takiej sprawie, mam doskonałą ofertę na…
- Przepraszam – wtrąciłam – ale ja tu musze dokończyć te okna. Rozumie pan, na Majorkę se zbieram. Żeby nie było, że pracowników wykorzystuję.

Okna w pracy lśnią, a mnie bolą wszystkie mięśnie. Nawet takie o których istnienie się nie podejrzewałam. I tak sobie leżę w łóżku, piszę i słucham radia.
Właśnie leci „Dziwny jest ten świat”.
Ano. 


10 komentarzy:

  1. No popatrz, jak mogłaś zatrząść światem Pana Pozera? :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ano, ano:) Ja jako szefowa, pracownik i sprzataczka w jednym potwierdzam, że dziwny:)Mła kobieto wielofunkcyjna:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie ma to jak załatwić przedstawiciela - z góry ma się rozumieć!
    A ja swoich okien nie pomyłam, a przydałoby się.

    OdpowiedzUsuń
  4. Aga - no właśnie, zatrzęsłam i dobrze mu tak :))

    Nikuś - wiem, że rozumiesz ;))

    Iw - jakby co, mam już wprawę, powiedz tylko kiedy ;)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak się wykuruję, to aż tyle werwy nie mam by skakać po krzesłach z majsterproperem w ręce. Poza tym, potem trza firanki wieszać, a cierpną mi okrutnie ręce od pozycji ruki w wierch ;)
    Ale nie o tem. Jak to pozory mogą mylić;)
    Gwieździste łapaj ;)*

    OdpowiedzUsuń
  6. Betweenko- wieszanie firanek jest nawet gorsze niż zmywanie ;)) Ale kto, jak nie my? ;))
    Buziaki ;**

    OdpowiedzUsuń
  7. Niemal jak ruska pralka! Gotuje, pierze, sprząta, krawaty wiąże i...

    OdpowiedzUsuń
  8. Nivejko - ... i wszystko inne też ;))

    OdpowiedzUsuń
  9. Samo życie, dlatego teraz sama jestem dla siebie szefem, bo jak na złość dotąd miałam same szefowe :/

    OdpowiedzUsuń
  10. Aniko, bycie sobie szefem ma zarówno plusy, jak i minusy. Ale ja już bym się chyba nie zamieniła :))
    Pozdrawiam ciepło ;)

    OdpowiedzUsuń