sobota, 8 maja 2010

Pozory


 


















Dawno, dawno temu, kiedy w maju było zawsze słonecznie, a ja nie miałam żadnych problemów, znałam pewną kobietę. Pani Jadzia, bo o niej mowa, była wyjątkową staruszką. Zawsze uśmiechnięta, dla każdego oprócz zwyczajowego „dzień dobry”, miała dobre słowo. Wiedziała gdzie kto pracuje, komu się syn urodził a komu zdechł pies. Kochały ją osiedlowe, wiecznie głodne koty, uwielbiały dzieci, szanowali sąsiedzi. W wytartym, brązowym płaszczyku, ze spiętymi w zgrabny koczek siwiutkimi włosami i w dużych, rogowych okularach, wyglądała jak ucieleśnienie bajkowej babci. Takiej babci, która umie zrobić najlepszą zupę świata, w dwie minuty ukręci ciasto na naleśniki, oraz wie, co trzeba zrobić ze stłuczonym kolanem. Babcia, która pocieszy, rozśmieszy a jak trzeba po prostu wysłucha. Codziennie jak szłam rano do szkoły, widziałam panią Jadzię, drepczącą nieśpiesznie w kierunku sklepiku spożywczego. Zawsze kupowała tylko chleb i mleko, potem już nawet nie musiała mówić, czego potrzebuje. Ekspedientka obsługiwała ją bez kolejki, z radością podając pachnący bochenek i białą butelkę. Pani Jadzia kiwała głową w podzięce i pytała:
- Jak maleństwo, pani Ilonko?
A sprzedawczyni odpowiadała z uśmiechem:
- Już nie takie maleństwo. Stary koń, raczej! Skończył trzydzieści lat!
- Niemożliwe – dziwiła się staruszka. – A dopiero biegał po Korkowej w krótkich spodenkach!
I kręcąc z niedowierzaniem głową wyciągała mały portfelik w kształcie podkowy i wysypywała garść monet na ladę.
- Tyle? Nie podrożało? – upewniała się.
Później stała jeszcze kilka minut, przyglądając się klientom. Czasem kogoś zagadnęła na temat pogody, innym razem na temat polityki. Wszyscy ją znali. Choćby z widzenia.
            Dlatego, kiedy gruchnęła wiadomość o jej aresztowaniu - zawrzało. Ludzie po prostu nie mogli uwierzyć, że coś złego zrobiła. To było wydarzenie na niespotykaną skalę, na tym małym, warszawskim osiedlu. I należało je dokładnie omówić. Dlatego też, co wieczór zbierały się Komitety Obrony Pani Jadzi. Kilka razy też u nas w domu, więc mogłam je spokojnie obserwować, schowana za beżowym fotelem w dużym pokoju. W sumie nie musiałam się nawet chować, gdyż i tak, nikt nie zwracał uwagi na pyzatą dziewczynkę z jabłkiem w ręku. Po drugiej stronie ławy siedział mój tata i udawał, że czyta gazetę. Co jakiś czas wzdychał w niemym cierpieniu, ale nie odzywał się.
- Czy coś już wiadomo w wiadomej sprawie? – grzmiał już z przedpokoju dozorca, pan Józef Klepka. Może nie do końca gramatycznie grzmiał, ale niech go usprawiedliwią ogromne emocje.
- Wiadomo tylko tyle, że podobno otruła swoją siostrę – zapiszczała pani Aniela, sięgając po paluszka. – Ale ja w to absolutnie nie wierzę! Absolutnie!
- Ja też nie – zawtórowała jej moja babcia. – Musimy coś zrobić. Trza ratować kobietę!
- Pani kochana, a cóż my, szare żuczki, możemy zrobić? Paczkę jej wysłać? – kolejny paluszek zniknął w karminowych ustach pani Anieli. – Nawet nam nie pozwolą się z nią zobaczyć! Nie jesteśmy z rodziny… pff! A ona przecież dla nas jak siostra była, jak matka, jak najbliższa osoba! No? Źle mówię?
- Bardzo dobrze! – zagrzmiał dozorca i podkręcił sumiastego wąsa. – To może się złożyć na adwokata jakiegoś dobrego?
- Ja mam małą rentę, niech się składają ci bogatsi – powiedziała szybko pani Aniela.
- Mogę się złożyć – zaofiarowała babcia. – Aby nie za wiele. Ale czy ktoś się podejmie obrony? Tam podobnież jakieś niezbite dowody są…
- Jakie tam niezbite – prychnął pan Józef. –  Że u niej ta siostra umarła? Że obiad razem jadły i jedna żyje a druga nie? Toż stare obie były…
- Gdzie stare? Jak stare?! – oburzyła się babcia. – W moim wieku!
- No. Toć mówię.
- Ożesz… - zapowietrzyła się babcia i zamachała rękami.
- Zresztą, dobra papuga to i kryminalistę wybieli – dodał dozorca.
- Jadzia nie jest żadnym kryminalistą! – zawyła rozpaczliwie pani Aniela.
Kiedy moja mama wniosła do pokoju dzbanek ze świeżo zaparzoną herbatą, rozmowy przycichły. Postawiła tacę na stole, rozejrzała się niepewnie po twarzach obecnych i przysiadła skromnie na brzegu fotela. Tego fotela, za którym siedziała skurczona jej własna, wścibska córka. Czyli ja.
- Przepraszam, że się wtrącam – zaczęła mama, – ale może należałoby się skontaktować z synem pani Jadwigi? Jemu udzielą wszystkich informacji i można będzie przedsięwziąć jakieś kroki. No, Janusz, co myślisz?
Tata, na dźwięk swojego imienia poruszył się niespokojnie, chrząknął coś niewyraźnie i wrócił do gazety.
- Doskonały pomysł, sąsiadko – pochwalił pan Józef.
- To moja córka – powiedziała z dumą babcia. – spryciula, co nie?
Wszyscy, jak jeden mąż, spojrzeli na mamę. Skuliła się jeszcze bardziej, zawstydzona nagłym zainteresowaniem szacownego gremium.
- Adwokata możemy wynająć – zastanowiła się pani Aniela, chrupiąc setnego paluszka. – Nawet jak nie pomoże, to raczej nie zaszkodzi. Oni chyba podpisują jakąś klauzulę, przede wszystkim nie szkodzić, czy coś…
- To lekarze chyba – zamyśliła się babcia.
- Jeden pies – zagrzmiał pan Józef.
- Właśnie, z psem trzeba wyjść! – zerwał się tata. – Ja pójdę, nie ma sprawy! Nora! Nora!
Nora z ociąganiem podniosła się z legowiska i zamachała puszystym ogonem.
- A od kiedy ty z psem wychodzisz? – zdziwiła się babcia.- Zwykle  trzeba cię nożem z fotela zeskrobywać, a dzisiaj sam z siebie?
- Cuda się zdarzają, pani sąsiadko – zachichotała Aniela.
- Cud będzie, jak my coś dzisiaj ustalimy – zdenerwował się dozorca. – Gadacie jak stare przekupy! Szkoda czasu! Mecz za chwilę!
- A czy nam się gdzieś spieszy? – zaświergotała babcia.
- Nam może nie, ale mieliśmy ratować panią Jadzię – przypomniała trzeźwo mama.- Ona w więzieniu siedzi.
- Jak siedzi to przecież nie ucieknie – powiedziała urażona babcia. – A dobre stosunki sąsiedzkie należy podtrzymywać, córko moja. I porozmawiać sobie, pogawędzić miło. Herbaty się napić w miłym towarzystwie. Mam rację?
- Masz pani rację absolutną! – ostatni paluszek zniknął w otchłani żołądka Anieli.
Tata, już w kurtce, ze smyczą na końcu której wierciła się Nora, zatrzymał się w pół kroku. Widać było, że bije się z myślami, kilka razy westchnął, w końcu powiedział:
- A nie przyszło wam do głowy, że może ona jest winna? I te gadanie nic nie pomoże, bo skoro jest wina to musi być i kara? I pomimo całej naszej sympatii powinna odsiedzieć wyrok, jaki zapadnie. Po coś te prawo mamy, tak? Walczyliśmy o to. I ja i wy. A teraz sobie urządzacie jakieś pogaduszki przy kawce, obmyślacie beznadziejne plany, z których nic nie wyniknie. Strzępicie języki żeby poczuć się lepiej. Udajecie takich szlachetnych, wielkodusznych a tak naprawdę jeden się spieszy na mecz, a druga zeżarła nam paluszki…
- Janusz… - zaczęła ostrzegawczo mama.
- To nie jest mój syn. Zięć. – uściśliła babcia, patrząc z niechęcią na tatę.
- Mam tego dość - kontynuował niezrażony tata i zdjął kurtkę. –  Wynocha! Ale już!
Słowa te poparł szybkim otworzeniem drzwi wejściowych.
- Znieczulica – syknęła pani Aniela i podniosła się z krzesła. – Na cudze nieszczęście się wypinać! Skandal! Nie wie pan, że dobro powraca?!
- Na razie to ja powracam. Na fotel. A z psem wyjdzie Kasia.
Co było robić. Wyszłam.





8 komentarzy:

  1. Zastanawia mnie, do czego odnosi się tytuł. Czy pani Jadwiga była pozornie miłą staruszką, a tak naprawdę bezwględną siostrobójczynią? A może Twoi sąsiedzi pozornie szlachetni? Twój ojciec pozornie słaby i zahukany, a faktycznie silny i władczy?

    Jak zwykle w Twoich opowiadaniach, można się doszukiwać wielu znaczeń.
    Serdecznie pozdrawiam.
    Klara.

    -

    OdpowiedzUsuń
  2. "Pan Lutek cenił brzytwy.
    Bo brzytwa to nie nóż.
    Chyba nikt, oprócz niego już,ostrzyć ich nie umiał.
    Co wieczór jak modlitwę.
    Powtarzał płynny ruch.
    Raz po raz, o skórzany pas.
    Był w tym gniew i duma.

    Niczemu się nie dziwił.
    Pan Lutek ludzi znał.
    Co do złych, za dnia golił ich.
    Nocą zaś zarzynał.
    Tak było sprawiedliwiej.
    Po za tym zawsze chciał żeby Bóg bez problemu mógł poznać go po czynach..."

    To jeden ze znakomitych tekstów Piotra Bukartyka, którego muzyczną twórczość bardzo polecam, jeśli nie znasz...
    Może zatem, sympatyczna sąsiadka, po prostu wymierzyła sprawiedliwość...???

    OdpowiedzUsuń
  3. Świat pełen jest po brzegi pozorów tylko. Czy jest coś pewnego ,tak na bank ? Na jedną rzecz patrzymy z setki perspektyw i nic nie jest takie jak nam się wydaje.Całe nasze życie to gra pozorów kasiczko i tylko umownie wszystko jest czarne albo białe.cmoki:))

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawe komentarze ;))

    Klara - w sumie odpowiedziała Ci Nika, wszystko jest grą pozorów ;))

    Stefciu- a czy zabójstwo można nazwać sprawiedliwością? ;) Ja, jako zagorzała przeciwniczka przemocy w jakiejkolwiek formie - mówię stanowcze NIE ;)))

    Nikuś - nauczyłam się już tego. Trochę trwało, trochę bolało - ale wiem.

    Miłego tygodnia Wam życzę! ;))

    OdpowiedzUsuń
  5. Absolutnie NIE!!! Ale niektórzy tak tę sprawiedliwość pojmują...
    Już w Starym Testamencie było napisane - "oko za oko..."

    OdpowiedzUsuń
  6. Stefciu- zatem oboje mówimy NIE ;) Serdeczności! ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawa postać z tej Pani Jadzi :)
    I świetna rola taty, który na koniec umiał walnąć pięścią w stoł!
    Od wymierzania sprawiedliwości to jest sąd i PiS, więc ja się w to już nie mieszam :)))

    OdpowiedzUsuń