środa, 22 lutego 2012

Jak Pozytyw_ka walczyła z Potworem.




      Potwory dzielą się zasadniczo na te bajkowe i na firmowe.
      Mój firmowy Potwór ma około sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, ogromną paszczę pełną bielusieńkich kłów za które pewnie dentysta sobie ze trzy domy wybudował, oraz pomarańczową od solarki cerę. Charakteryzuje się również nienagannym ubiorem a na włosach ma około 5 kg żelu. Żelu najwyższej jakości oczywiście, więc zakładam, że tylko dlatego jeszcze może tą głową machać. A macha jak szalony! Dodatkowo gestykuluje rękami, nogami, brzuchem i ogólnie jest mocno ruchliwy. Jedynie te włosy tkwią nieruchomo, co daje mocno dziwaczny efekt, jakby głowa nie należała do rozbrykanego tułowia.
     Gdyby kogoś zapytać czym się konkretnie Potwór zajmuje, pewnie nikt nie umiałby odpowiedzieć, ale ma „dyrektor ds. organizacyjnych” przed nazwiskiem, więc pewnie coś robi.
     Gdyby z kolei zapytać kogoś, jakie jest ulubione słowo Potwora, każdy bez wahania odpowie, że…

                                                             **
    Jak zwykle pełna optymizmu, wykręciłam wewnętrzny do pana dyrektora Włoska.
 - No? – odezwało się coś w słuchawce.
 - Dzień dobry, mówi Katarzyna Iksińska z Działu Jakiegośtam. Mam prośbę…
- No?
- Chodzi mi o informację na temat firmy X. Pan podobno zna temat?
- No.
- Bo mi tu koleżanki podpowiadają, że oni ugodę podpisywali. Czy panu jest coś wiadomo w tej sprawie? Są dokumenty jakieś na to?
- No.
- A czy ja mogłabym ewentualnie takie dane od pana dostać? To by mi ułatwiło pracę, bo nie wiem jaki mają harmonogram spłat…
- No.
- Ale to prześle mi pan, czy jak?
Zaczął mnie już irytować tym „no”.
- No – padło jak na zawołanie. – Powiem Karolinie to prześle.
- Dziękuję – powiedziałam nie wiem po co, bo dyrektor już był łaskaw odłożyć słuchawkę.
Po godzinie nadal w skrzynce nic nie było. Z lekkim wahaniem ponownie wykręciłam numer do Potwora.
- No? – odezwał się po trzecim sygnale.
- To jeszcze raz ja, w sprawie tej ugody… - zaczęłam niepewnie.
- Kurwa! – wrzasnął szanowny pan dyrektor Włosek i odłożył słuchawkę.
     Co było robić. Wzięłam papierzyska w rękę i podreptałam na własnych nogach do sąsiedniego działu.
Przywitała mnie dwudziestoletnia latynoska piękność z rzęsami tak długimi, że kładącymi malowniczy cień na upudrowanych policzkach. W lekko rozpiętej bluzeczce, z muśniętymi błyszczykiem ustami, ułożonymi w uwodzicielskie „ciup” siedziała za biureczkiem i rozmawiała przez telefon. Nie wiem z kim i o czym, bo na mój widok, spłoszona, szybko odłożyła słuchawkę.
- Tak? – zapytała.
- Katarzyna Iksińska, dział Jakiśtam – przedstawiłam się grzecznie. - Ja do dyrektora Włoska. Pani jest jego asystentką?
- No – odpowiedziało dziewczę.
Bożesz ty mój, westchnęłam w duchu.
- Czyli pani Karolina? – upewniłam się.
- No! – ucieszyła się wyraźnie.
Przełknęłam różne wyrazy cisnące mi się na usta z powodu „no” i zaczęłam wyłuszczać. Sprawę znaczy.
- Bo ja prosiłam pana dyrektora o pewne materiały, czy pan dyrektor przekazał?
- No. Przekazał – zamyśliło się dziewczę. – Znaczy tak mi się wydaje. A kiedy to było?
- Z godzinę temu.
- A to nie, to nie to… To nie wiem, chyba nie przekazał. Ale to e’mailem było?
- Nie. Za pomocą narządu mowy – sprecyzowałam.
- Czego?!– ogromne czarne oczy zrobiły się jeszcze większe.
- Ustnie! – zawyłam. – Poprosiłam go ustnie! Godzinę temu! Przez telefon! Wewnętrzny! Trzynaście zero zero!
- To nasz – sapnęła zadowolona.
- Co wasz? – zgłupiałam kompletnie.
- No wewnętrzny. Do pana dyrektora trzynaście zero zero, a do mnie trzynaście zero jeden – pochwaliła się.
     Ludzie, trzymajcie mnie, bo wyciągnę zza biurka i do góry nogami wywieszę za oknem, może trochę krwi do mózgu spłynie!
Wdech, wydech…
- Pani Karolinko – zaczęłam spokojnie po chwili. – Czy pani mogłaby odnaleźć ugodę firmy X i ewentualnie mi ją skserować?
- No.
- Świetnie! – ucieszyłam się jak ze znalezienia stówy. Albo dwóch.
- Ale ugody są u pana dyrektora – dodała. – To nie wiem w sumie czy mogę…
Chryste panie, za jakie grzechy?!
- A pan dyrektor u siebie? – zapytałam dysząc i ciskając oczami gromy.
- No – odpowiedziała elokwentnie.
- To ja sama poproszę, dziękuję za pomoc – powiedziałam i delikatnie zapukałam w dyrektorskie drzwi.
- Wejść!
     Weszłam. Pan dyrektor Włosek siedział za biurkiem, wgapiony w monitor i nawet wzroku nie oderwał na moment. Przed sobą miał rozłożone jakieś kanapeczki, jogurt, napój energetyczny w puszce oraz inne artykuły spożywcze, wyraźnie wskazujące, że Pozytyw_ka przyszła nie w porę.
- Smacznego! – powiedziałam grzecznie.
- Nic głodnemu do tego! – odpowiedział pan dyrektor i zaczął tak rechotać z własnego dowcipu, że się kanapeczką zakrztusił. Po chwili odchrząknął i zapytał:
- No? Co tam?
- To ja dzwoniłam jakiś czas temu, moje nazwisko Iksińska, w sprawie tej ugody… - zaczęłam znów. Wyłuszczać znaczy.
- No?
- No. No i nie mam nic do tej pory – poczułam się lekko niepewnie.
- Bo nie wysłałem – powiedział beztrosko i obrał sobie banana.
- Aha…
- No.
- Ale wyśle pan? – zapytałam głupio, bo już kompletnie nie wiedziałam co mówić.
- Kurwa! Ja już to wysyłałem pół roku temu do działu księgowości! – wrzasnął, a jego twarz zaczęła purpurowieć. Ciało z kolei rozpoczęło rytmiczne podrygiwanie, połączone z potrząsaniem.
- Bardzo możliwe, ale ja nie jestem z księgowości. Dlatego proszę o pomoc.
Mimo wszystko zachowywałam spokój.
- A gówno! – ryknął i cisnął skórką od banana. Nie, nie we mnie. Do kosza.
- Proszę? – zdębiałam.
- Ja nie będę wszystkiego za was kurwa, robił!
- Ale… - wyjąkałam.
- Ja nie mam czasu na jakieś kurwa, pierdoły!
- Panie dyrektorze…
- Ugoda – śmoda! A chuj mnie to obchodzi! Tyle pani powiem!
Otrząsnęłam się z pierwszego szoku.
- Ach tak? – zapytałam słodko.
- Tak!
- To ja to poproszę na piśmie.
- Yy?
-  E’mailem oczywiście. Te wszystkie chuje i kurwy też, co se będziemy żałować – wycedziłam. -  A następnym razem przyjdę z telefonem, ma funkcję nagrywania. Aż szkoda, żeby prezes nie wiedział jak pan doskonale organizuje pracę zespołowi…
      Za dwadzieścia minut miałam skan ugody w skrzynce. To było jakiś czas temu, teraz pan Włosek mi odburkuje dzień dobry, ale już jak o coś poproszę to zwykle mam.

     I tak sobie myślę, że klasę się ma, albo nie. Niezależnie od ilości magistrów, doktorów, dyrektorów i innych tytułów przed nazwiskiem.
No! ;-)



źródło zdjęcia w sieci 




9 komentarzy:

  1. :))))) jesooooo, czy oni wszyscy tacy sami są???? Jeden z moich dyrektorów zachowuje się identycznie !!! Nawet przez moment myślałam,ze o nim piszesz :))) No cóż... świetnie go załatwiłaś. Godne naśladowania, muszę sobie zapamiętać, zeby nie tracić głowy ani spokoju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy wszyscy, ale kilku już takich widziałam na własne, niebieskie oczy.
      Tylko dotąd spuszczałam wzrok, grzecznie potakiwałam i do głowy mi nie przyszło się "stawiać".
      Coś mi się w głowie porobiło na stare lata ;-)) i nijak nie umiem się pohamować.
      A może po prostu już nie chcę.
      Ściskam!

      Usuń
  2. No! Że tak zapożyczę to bogate słownictwo. I wszystko jasne, oraz szacun za cierpliwość;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cierpliwość to moje trzecie imię jest ;-)
      No!
      Buziak ;*

      Usuń
  3. No! Ja też sobie nie mogłam odżałować :)
    Miało mnie nie być, ale jestem, to się melduję.
    Jak miło Cię znowu czytać, a pana Włoska chyba masz opanowanego. Jestem pewna, że nikt go jeszcze tak nie załatwił! :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym bardziej mi miło, że jesteś, skoro miało Cię nie być ;-))
      Pan Włosek mnie omija szerokim łukiem i wzajemnie. Ale jak już musimy (!) coś wspólnie załatwić, to zwykle nie ma kłopotu. Widać po nim, że zachwycony nie jest ;-)) ale przestał się tak rzucać.
      I o to chodziło ;-)
      No! ;-)

      Usuń
  4. Tak to w naszym kraju jest. Jak nie postraszysz chama po chamsku to nie zrozumie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko mi się odnaleźć w takiej "dżungli", gdzie każdy każdemu wilkiem, chociaż teoretycznie stoimy po tej samej stronie barykady. Początkowo zupełnie nie mogłam zrozumieć o co chodzi. Jakieś nienormalne mi się to wydawało ;-)
      Teraz widziałam już więcej i wiem, że tak po prostu w dużych firmach jest. Albo się na to godzisz, albo próbujesz walczyć.
      Ja, póki co, jeszcze siły mam ;-)
      Do ostatniej krwi, kurna! ;-)
      No!
      Ściskam.

      Usuń